Trudno zrozumieć, dlaczego w mitograficznej prozie Tokarczuk książka wprost odwołująca się do konkretnego mitu (o Inannie) znajduje się, zarówno w oczach czytelników jak i krytyków, na uboczu, niejako poza kanonem najważniejszych tekstów autorki. Tymczasem, książka ta ma dla pisarki szczególne znaczenie; istnieje też wąskie grono czytelników Tokarczuk, dla których to właśnie „Anna In w grobowcach świata” jest jej najlepszą powieścią (niżej podpisany do tego grona się zalicza).
Tokarczuk, która przyzwyczaiła nas do mitograficznego ujmowania świata i ludzkich losów, do odnajdywania w przeżyciach, w ich sekwencjach ich archetypicznych struktur, dzięki czemu intymność zyskiwała wymiar doświadczenia uniwersalnego, musiała, pisząc „Annę In…” w pewien sposób stanąć przed problemem sytuacji odwrotnej – czyli do wpisania w już istniejący mit własnych rozterek i emocji. Pozornie obydwa zabiegi prowadzą w różne miejsca, jednakże jest to, co najzupełniej oczywiste, tylko pozór, albowiem jądrem treści w jednym i drugim wypadku, sercem tak konstruowanych opowieści jest dominujące oddziaływanie mitu jako mechanizmu wpisującego dowolną jednostkowość zdarzeń w doświadczenie wspólnego sensu, wobec czego jedyną istotną, choć bardzo subtelną różnicą jest to, że przetworzenie mitu przez uwarunkowania własnego ja powoduje absorpcję jednego na rzecz drugiego – taka opowieść staje się zatem podróżą z makrokosmosu w mikrokosmos, zejściem po fraktalnym szlaku w dół, w otchłanie siebie.
To zejście w otchłań jest oczywiście dosłownie obecne w powieści jako fundament całej historii – Anna In, bogini urodzaju i wojny, królowa hipertroficznego karnawału życia, podejmuje próbę zmierzenia się ze swoją straszliwą siostrą – władczynią świata podziemnego, królestwa śmierci i entropii; wkracza na jej terytorium, gdzie ponosi klęskę i dopiero interwencja jej oddanej przyjaciółki, Niny Szubur, okupiona zdarzeniami o niemal apokaliptycznym wymiarze, przywraca światu równowagę. Przywraca, czy dopiero ją tworzy?
Historia obraca się, co jasne, wokół przeciwstawnych sił życia i śmierci, jednakże to nie ta dialektyka jest w tym wypadku ważna, ale to, w czym jest ona zanurzona i co z niej bezpośrednio wynika – a tym czymś jest coś, co moglibyśmy określić jako „kosmiczną obojętność” – reprezentowaną przez Ojców tyranię niezbywalnych praw rządzących światem, koszmar bezwzględności reguł wedle których dzieją się rzeczy. W żadnej z przeczytanych książek nie spotkałem tak celnego i jadowitego podsumowania tego „egzystencjalnego darwinizmu” jak w krótkim monologu jednej z postaci:
Zbudowaliśmy piękną, logiczną konstrukcję, która rozwija się sama. (…) Tu masz plankton, a tu jest człowiek. Panuje tu piękny, hierarchiczny porządek. Jeden zjada drugiego, w ten sposób nie grozi światu tłok. Wszyscy rywalizują ze wszystkimi, to dobra motywacja do doskonalenia się. Wygrywają tylko lepsi, szybsi i bardziej bystrzy, lepiej przystosowani. Kto się zagapi – przepada. Kto ma głupie pomysły – wypada z gry. W ten sposób nie trzeba ciągle ingerować, daje nam to wytchnienie, system doskonali się sam, przeżyją najsilniejsi, najlepiej przystosowani, ci będą mieć szansę replikować się, aż nie powiemy stop. Świetnie pomyślane. Czy można byłoby wymyślić coś lepszego?
Ostateczne przywrócenie porządku jest jedynie potwierdzeniem naprzemiennego rozrostu i obumierania, wzrastania w świadomość na drodze ku własnej zagładzie, w tych zanurzonych w obojętności świata cyklach będących dwoma obliczami jednego koszmaru, który, jak pisał wielki Fernando Pessoa, jest niczym więcej niż
trywialną szachownicą, na której figury poruszają się tak długo, aż wszystkie zgarnie Wielki gracz, który nabierając wszystkich na podwójną osobowość, gra zawsze sam ze sobą.
Zanurzona w futurystycznej aurze „Anna In…”, przywraca tym samym współczesności cykliczny wymiar czasu, jednakże w tym micie Tokarczuk nie ma pocieszającego wyjaśniania mechaniki świata – jest za to czająca się pod maską mitycznej uniwersalności paraliżująca trwoga i smutek, której oswajanie jest ostatecznym celem życia.
Ja, Anna Geszti, ja każda, która tłumaczę sny, wiem, że to jest koszmar wszystkich ludzi, wszystkich mieszkańców miasta – że tropi ich coś, przed czym nie ma ucieczki. Cały świat jest kryjówką, miejscem ukrycia są pola, jaskinie, lasy i strumienie, klatki schodowe i strychy, przejścia podziemne i piwnice. Własne szafy, własne ubrania; zamknięcie powiek. I dopóki człowiek ucieka, dopóty jest ścigany. (…) mówię tym ludziom, mówię tym ściganym – zatrzymaj się i odwróć twarz do swojego prześladowcy, pozwól przystawić sobie lufę do czoła, wystaw pierś na ostrze strzały, odsłoń szyję błyskowi noża – wtedy przestaniesz się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz