niedziela, 3 czerwca 2012

"Manazuru" (Hiromi Kawakami)

Krótka to powieść, napisana w sposób oszczędny – a jednak tak wielowarstwowa i niejednoznaczna, że pisząc o niej tak krótką notkę staje się wobec poważnego problemu: od czego zacząć? I czy to, co się napisze później nie będzie stało w sprzeczności z tym, co napisało się na początku? Czy to, co się powie o książce nie będzie zaprzeczeniem tego, o czym książka opowiada? I o czym właściwie opowiada? I – czy w ogóle opowiada?

Intryga mogłaby zapowiadać choćby kryminał: Rei, mąż głównej bohaterki-narratorki znika nagle i bez śladu z jej życia, pozostawiając ją samą z małą córką. Kilkanaście lat później Kei odnajduje w zostawionym przez męża dzienniku słowo Manazuru – nazwę jego rodzinnej miejscowości. Ten ślad przyciąga ją – pod wpływem niepowstrzymanego wewnętrznego przymusu kobieta regularnie odwiedza nadmorskie miasteczko, szukając... czego? Prawdy o zniknięciu Reia? Wspomnień? Tego wszystkiego, czego wraz z odejściem męża zabrakło w jej życiu?

Manazuru szybko odkrywa swoje prawdziwe – choć zarówno słowo prawdziwe jak i rzeczywiste nie są adekwatnymi pojęciami – oblicze. Jest widmową przestrzenią, mglistym, niedookreślonym labiryntem, w którym jawa współistnieje ze snem, a wszelkie wydarzenia – teraźniejsze, jak i przeszłe - rozrastają się w kłącze rozmaitych potencjalności, wariantów, możliwości. W onirycznych wędrówkach po tej dziwnej przestrzeni współtworzonej przez żal, tęsknotę i potrzebę odnalezienia wewnętrznej równowagi Kei towarzyszą widma, cienie – fantomatyczne fabrykacje wspomnień, obaw, niespełnionych marzeń, cudzych historii zepchniętych na margines pamięci.




Zniknięcie Reia – tak otwarte, tak niedopowiedziane jest jednocześnie punktem granicznym, poza którym życie Kei – pozbawione oparcia w określoności przeszłych zdarzeń – rozmywa się coraz bardziej, zamazuje pośród kolejnych epizodów i uczuć równie fantomatycznych jak widma w Manazuru, wyrzucając ją z przypisanych ról córki, matki i kochanki, a jednocześnie wpychając w ich objęcia.

Jest w tej powieści hipnotyczny, elegancki rytm introspekcji, opadającej spiralą w coraz bardziej intymne kręgi wewnętrznego niepokoju, plastycznie przedstawianego przez wnikliwe, choć oszczędne opisy codziennych, zupełnie banalnych czynności, rozmów, miejsc. Jest w niej także zimny, emocjonalny dystans, będący maską dla wewnętrznego, narastającego napięcia, które cały czas jest obecne – choć w nieuchwytny wprost sposób. To zresztą, co rozgrywa się pomiędzy słowami, pomiędzy zdaniami tej powieści, jest kluczowe dla jej odczucia, dla jej odczytania. Stąd postawione na początku pytanie: czy Manazuru opowiada? Kluczem do odczytania książki nie jest bowiem historia, konkretne zdarzenia, tak bardzo tutaj umowne, ale ich pozawerbalne tło – to samo, które z tak niesamowitą wrażliwością odbiera bohaterka.

Łatwo byłoby napisać, że Manazuru jest kobiecą opowieścią o wewnętrznym poszukiwaniu źródeł tęsknoty; historią o głębi kobiecej wrażliwości rozwijającej się w świecie dławionym przez nieokreśloność i jednoczesne sformalizowanie społecznych ról, ale byłoby to uproszczenie. Metafizyczny lęk przed narastającą wewnątrz ciemnością, poszukiwanie wewnętrznego ładu wbrew zburzeniu porządkujących wszystko granic wyznaczanych ostrą chronologią zdarzeń pozwalają odczytywać Manazuru jako intymny – a mimo to uniwersalny – zapis podróży do absolutnej podstawy wszelkich dalszych roszczeń wobec własnego życia, poszukiwania okruchów tożsamości w świecie utkanym ze znaczeń co chwila obnażających swoją iluzoryczność i kontekstowość, próby odnalezienia swojego, stałego miejsca pośród licznych gier pamięci i wyobraźni decydujących o tym, czy człowiek potrafi zaakceptować własne istnienie oraz wpisaną w nie tymczasowość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz