niedziela, 29 lipca 2012

„Po tamtej stronie” (Alfred Kubin)

Choć Alfred Kubin pamiętany jest głównie jako wybitny grafik, prekursor surrealizmu, to być może jego najdonioślejszym dziełem pozostanie jedyna napisana przezeń powieść, „Po tamtej stronie” (1909), stworzona przez Austriaka podczas dwunastu tygodni intensywnej pracy, stanowiącej ujście gromadzących się w nim od dłuższego czasu napięć emocjonalnych i koncepcji, które zbiegły się z kryzysem formy rysowniczej. To oczyszczające działanie pozwoliło Kubinowi nie tylko odblokować się i wrócić do rysunku (sam zilustrował swoje dzieło), ale także zdobyć uznanie literackiego światka. Mimo to dzisiaj książka Kubina znajduje się raczej w drugim szeregu najbardziej pamiętnych dzieł początku XX wieku. Zupełnie niesłusznie, albowiem siła tej prozy jest równie potężna – być może nawet potężniejsza – niż same tylko prace plastyczne jej twórcy.

Opowieść o rysowniku, przybywającym do stworzonego przez przyjaciela z dzieciństwa Państwa Snu – ogrodzonego murem quasi-państwowego tworu znajdującego się gdzieś w okolicach Tybetu – można odczytywać zarówno jako proroczą, katastroficzną wizję XX-wiecznego bankructwa idei inżynierii społecznej, jak i dalece bardziej intymną narrację o osobistym upadku w szaleństwo, rozumiane jako zakwestionowanie granic poznawczych i absolutne otwarcie na osobistą prawdę.

Państwo Snu zrazu jawi się bohaterowi jako wybawienie od monotonnego życia. Niemal nieograniczone środki finansowe jego demiurga zdają się gwarantować spokojną przystań dla tych, którzy z rozmaitych powodów odrzucili nowoczesną cywilizację: zracjonalizowaną, drobnomieszczańską, podporządkowaną idei skuteczności działania. Jednakże, jak szybko przekonuje się bohater, każda utopia ma swoją cenę. Zazwyczaj liczoną w liczbie ludzkich istnień.

Trudno jest mówić w wypadku „Po tamtej stronie” o fabule wciągającej zagadką, zwrotami akcji czy zaskakującymi, acz logicznymi związkami przyczynowo-skutkowymi. Kolejne surrealistyczne sceny, odmalowujące upiorność Państwa Snu, stanowią raczej coraz bardziej mroczne wykwity schizofrenicznej wyobraźni, spiętrzającej się pod koniec w erupcjach najczystszej makabry idącej ramię w ramię z wizyjnym mistycyzmem. Mimo to epizodyczna fabuła składa się w zaskakująco spójną całość, w której jest obecne jednocześnie nieodgadnione, niepokojące pęknięcie: relację z piekła zdaje nam szaleniec, będący jednocześnie klasycznym przykładem znudzonego mieszczanina.

Wydaje się, że właśnie ten dysonans jest jednym z istotniejszych kluczy do odczytania powieści, będącej nie tylko manifestacją niezwykłej wrażliwości i wyobraźni, ale także totalną krytyką: z jednej strony zmęczonego samym sobą drobnomieszczaństwa, z drugiej tych alternatyw dla dokuczliwie płytkiej duchowości, które będąc grą pozorów, ukrywają różne mechanizmy totalitarnej kontroli i usprawiedliwiają wszechobecną przemoc. W kontekście XX-wiecznych katastrof i rzezi motywowanych wizjami „nowego człowieka”, czy też „nowej ludzkości”, książka Kubina jawi się obecnie niemal jak kasandryczne proroctwo.

Gęsty, nabierający z każdą kolejną stroną coraz bardziej mrocznych odcieni nastrój psychicznie opresyjnego państwa sterowanego przez nieosiągalną, a jednocześnie wszechobecną władzę, ingerującą w sny swoich obywateli, przywodzi na myśl w pierwszej kolejności twórczość Kafki, którego prozę Kubin zresztą podziwiał (jak wyznaje w autobiografii „Demony i nocne zjawy”, chciał zilustrować którąś z książek Kafki, jednakże projekt nie doszedł do skutku). Te pokrewieństwa, łączące zresztą Kubina także z innymi pisarzami, odkrywającymi w swojej twórczości upiorność istnienia, nie przekreślają niezwykłości i niepowtarzalności jego książki – głównie ze względu na niezwykły ładunek autentyzmu w przedstawianiu szaleństwa.

Dzieło Kubina, którego przypadek zaintrygował Antoniego Kępińskiego, wpisuje się w ten sam nurt, co Pamiętniki nerwowo chorego Daniela Paula Schrebera – wiwisekcyjnego wglądu we własne doświadczenie choroby psychicznej, choć oczywiście Kubin, tworząc swoją powieść, nie był zdiagnozowany jako schizofrenik. Jednakże jawna psychotopografia – świadoma kreacja świata przedstawionego jako lustrzanego odbicia własnej kondycji mentalnej – pozwala zajrzeć za kulisy schizofrenicznej wyobraźni autora, poznać jej mechanizmy, drogi skojarzeń i dominujący aparat symboliczny. Być może taki sposób postrzegania nadaje antyutopii Austriaka niepowtarzalny wymiar – poprzez szczególne uwrażliwienie na symbolikę, na wszechobecność znaczeń, bardziej wnikliwie demaskuje narzędzia kontroli i zniewolenia, uobecniane w poczynaniach władzy.

A być może cała warstwa antyutopijna jest zupełnie drugorzędna wobec samego zapisu odmiennego stanu świadomości, będącego reakcją na dojmującą, egzystencjalną trwogę? Paweł Huelle w świetnym posłowiu do powieści w tym właśnie dostrzega największą wartość dzieła Kubina. W tym ujęciu Państwo Snu, będące – jak określa Huelle – krainą ostatecznego chaosu, metafizycznym horrorem, miejscem katastrofy, orgiastyczno-populistycznej epifanii wyrasta poza ramy niesamowitej wizji oryginalnie opresyjnego ustroju, awansując do rangi metafory bezskutecznych poszukiwań duchowej wolności w świecie przeładowanym znaczeniami. Wszyscy poszukujemy naszej ziemi obiecanej, usiłując ją na ogół odnaleźć – wobec przytłaczających okoliczności dnia codziennego – w przestrzeniach wewnętrznych. Jednakże nawet tam podlegamy totalitarnej wszechwładzy symboli, kreowanych ad hoc przez jedynych możliwych reżyserów tego przedstawienia – przypadek i wieczną zmienność.

1 komentarz: