poniedziałek, 20 kwietnia 2015

W Mieście Nieśmiertelnych

(...) Zmylony wielkością Miasta sądziłem, że jest bliskie. Około północy stopy moje dotknęły, najeżonego bałwochwalczymi formami, czarnego cienia jego murów na żółtym piasku. Zatrzymał mnie rodzaj świętego przerażenia.(...)

Powiedziałem już, że Miasto było założone na płaskim szczycie skalistej góry. Góra ta spadała urwistymi ścianami, nie mniej stromymi niż mury. Na próżno nużyłem swoje kroki. Czarna podstawa nie odsłaniała najmniejszej nieregularności, niezmienne mury zdawały się nie dopuszczać ani jednej bramy. Siła słońca zmusiła mnie do schronienia się w jakiejś grocie; w jej głębi znajdowała się studnia, w studni drabina, która schodziła przepastnie w dół ku głębokim ciemnościom. Zszedłem; poprzez chaos ponurych korytarzy doszedłem do obszernej, kolistej sali, zaledwie widocznej. Było dziewięcioro drzwi w tej piwnicy; ośmioro prowadziło do labiryntu, który zdradliwie docierał do tej samej sali, dziewiąte (poprzez następny labirynt) prowadziły do drugiej kolistej sali, identycznej z pierwszą. Nie znam całkowitej ilości sal, moje nieszczęście i niepokój zwielokrotniły je. Cisza była wroga i prawie doskonała, nie było innego hałasu w tych głębiach, kamiennych sieciach prócz podziemnego wiatru, którego przyczyny nie odkryłem; bezszelestnie gubiły się, między szczelinami, wąskie strumyki rdzawej wody. W potworny sposób przyzwyczaiłem się do tego wątpliwego świata; wydało mi się niewiarygodne, aby mogło istnieć cokolwiek innego niż piwnice wyposażone w dziewięcioro drzwi i piwnice podłużne, które się rozwidlają. Nie wiem, jak długi czas musiałem wędrować pod ziemią (...)

W głębi pewnego korytarza nieprzewidziany mur zamknął mi przejście, spadło na mnie jakieś odległe światło. Wzniosłem oślepione oczy; zawrotnie wysoko ujrzałem krąg nieba tak błękitny, że wydał mi się purpurowy. Kilka metalowych stopni wznosiło się po murze. Zmęczenie odbierało mi siły, ale wspiąłem się, przystając jedynie czasami, aby niezręcznie załkać ze szczęścia. Zacząłem dostrzegać kapitele i astragale, trójkątne frontony i kopuły, niewyraźne i okazałe formy i granitu i marmuru. W ten sposób zostało mi dane wydostać się ze ślepej okolicy czarnych, splątanych labiryntów do oślepiającego Miasta.

Wyszedłem na rodzaj placu, czy raczej dziedzińca. Otaczał go jeden tylko budynek, o nieregularnej formie i niejednostajnej wysokości; do tego niejednolitego budynku należały te różne kopuły i kolumny. Uwagę moją przykuła starożytność konstrukcji tej niewiarygodnej budowli, przed jakąkolwiek inną jej cechą. Poczułem, że była ona wcześniejsza od ludzi, wcześniejsza od ziemi. Ta rzucająca się w oczy starożytność (chociaż w jakiś sposób straszna dla oczu) wydała mi się właściwa dla nieśmiertelnych budowniczych. Początkowo ostrożnie, później obojętnie, wreszcie z rozpaczą zacząłem błądzić po schodach i posadzkach nierozwikłanego pałacu. Pałac ten jest dziełem bogów - pomyślałem początkowo. Badałem niezamieszkałe wnętrza i poprawiłem się: Bogowie, którzy go zbudowali, umarli. Dostrzegłem jego szczegóły i powiedziałem: Bogowie, którzy go zbudowali, byli szaleni. Powiedziałem to, wiem na pewno, z niezrozumiałym potępieniem, które było niemal wyrzutem sumienia, z większym przerażeniem intelektualnym niż wyczuwalnym lękiem. Do wrażenia niezmiernej starożytności dołączyły się inne: wrażenie nieskończoności, okrucieństwa, złożonej niedorzeczności. Przebyłem labirynt, ale przejrzyste Miasto Nieśmiertelnych przeraziło mnie i napełniło odrazą. Labirynt jest domem wzniesionym, aby zmylić ludzi; jego architektura, szastająca symetriami, jest podporządkowana temu celowi. W pałacu, który niedokładnie zbadałem, architektura nie posiadała celu. Obfitował w korytarze bez wyjścia, wysokie, niedosiężne okna, okazałe drzwi prowadzące od jakiejś celi czy studni, niewiarygodnie odwrócone schody, których stopnie i balustrady prowadziły w dół. Inne, zawieszone w powietrzu, przylegające do boku monumentalnego muru, umierały nie dochodząc donikąd, po dwóch czy trzech zakrętach, w górnych ciemnościach kopuł. Nie wiem, czy wszystkie przykłady, które wymieniłem są dosłowne, wiem, że podczas długich lat nawiedzały mnie w koszmarnych snach; nie mogę już wiedzieć, czy taki lub inny szczegół jest transkrypcją rzeczywistości, czy też form, które oszałamiały moje noce. To Miasto (pomyślałem) jest tak potworne, że samo jego istnienie i trwanie, nawet w środku tajemnej pustyni, plami przeszłość i przyszłość i w jakiś sposób naraża ciała niebieskie. Dopóki trwa, nikt na świecie nie będzie mógł być odważny czy szczęśliwy.

J.L. Borges, Nieśmiertelny (ze zbioru Alef)

4 komentarze:

  1. Ciekawe,że Pan o tym wspomina gdyż akurat kilka dni temu zakończyłem czytać ten zbiór.Końcówki wielu opowiadań dosłownie-jak mówi młodzież-wbijają w ziemię. Niektóre całkiem przerażające jak n.p. Zahir;można się przestraszyć. Tytułowy Alef;również robi wrażenie. Zresztą każdy tekst w tym zbiorze-w którymś momencie-dosłownie "wbija w ziemię";nie dziwię się,że Borges to jeden z ulubionych pisarzy Ligottiego. old weirdman

    OdpowiedzUsuń
  2. Zresztą;jakiś czas temu na forum Pessimus.Cthulhu poruszano temat tzw. Wielkiego Powrotu -pojęcia występującego w filozofii-ciekawe jest,że spora część opowiadań w "Alefie" dokładnie o tym samym mówi;o nieśmiertelnej idei Wielkiego Powrotu. old weirdman

    OdpowiedzUsuń
  3. Ilość chwil, gdy opada na czytelnika poczucie obcowania z czymś genialnym podczas lektury Alef jest niesamowita. Wróciłem do tej prozy po dłuższej przerwie i nie mogę wyjść z zachwytu. Dyskretnie budowane napięcie, którego kulminacja następuje w jednym, prostym zdaniu - mistrzostwo. Borges to bóg.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak. Uwielbiam jak Borges-niczym Lovecraft-tworzy swoją własną pseudomitologię;autentyczne księgi miesza z fikcyjnymi dziełami,wymyśla fantastyczne sekty,kościoły,gnostyczne manuskrypty,arabskie ukryte miasta itd. Moje ulubione opowiadanie Borgesa (pochodzi z innego zbioru) to "Loteria Babilon"-jest bardzo Ligottiańskie jeśli mogę się tak wyrazić. old weirdman

    OdpowiedzUsuń