piątek, 4 listopada 2011

„Uśmiech Pol Pota” (Peter Fröberg Idling)

Kto odpowiada za tragedię Kambodży? Pol Pot i jego świta, to jasne. Skromny nauczyciel języka francuskiego i jego towarzysze są wymieniani jednym tchem wśród najgorszych zbrodniarzy w historii ludzkości i jest to tak oczywiste, że pytanie postawione na początku wydaje się pozbawione celu. Tyle, że to jedynie część prawdy. Nie poznamy jej, dopóki nie spróbujemy odpowiedzieć też na parę innych pytań: gdzie przebiega granica między rzeczywistą naiwnością a kłamstwem udawania naiwności? Kiedy szlachetny idealizm wywleka z człowieka bestię? Czy istnieje coś takiego jak cena dobra liczona w ludzkich istnieniach? Czy można zataić zło wynikające z zastosowania idei aby nie dyskredytować samej idei?

A więc kto odpowiada za tę tragedię (trudno znaleźć w tym wypadku słowo bardziej adekwatne)? Pol Pot, wiadomo. Bezpośrednio i bezsprzecznie. Ale kto jeszcze? Richard Nixon i Henry Kissinger? Owszem. Liderzy paryskiego środowiska lewicowych intelektualistów lat 50 i 60, kształtujący ideologicznie bohaterów tej książki? Pewnie. Jan Myrdal, Noam Chomsky i rzesza wszystkich tych, którzy chcąc wierzyć w możliwość stworzenia raju na ziemi, raju będącego antytezą zła wpisanego w charakter cywilizacji zachodniej, uwierzyli tak bardzo, że zapomnieli o tym, iż jedynym granicznym punktem dojścia z jednej podłości jest tylko i wyłącznie jej inny – a jeśli się bliżej przyjrzeć – ten sam gatunek? Zapewne.



Współwinni są nie tylko ci, którzy wydawali rozkaz przesiedleń, tortur i egzekucji, nie tylko architekci zniewolenia. Nie tylko ci, którzy naciskali spust lub brali w ręce kije. Winni są także ci, którzy wepchnęli – być może mimochodem – błazna na tron i ci, którzy w karnawałowej procesji szaleńców zapragnęli zobaczyć praktyczny wymiar piękna. Ludobójstwo w Kambodży wzięło się – udowadnia Idling – nie tylko z szaleństwa grupy ludzi. Uformowanie reżimu, w którym pod rękę szły – jak pisze autor – niespotykana brutalność i równie niespotykany brak kompetencji – było tylko rezultatem wielu poprzednich wydarzeń, w których mieszają się pospołu ludzki cynizm, głupota i doktrynerstwo, a pragnienie uczynienia świata lepszym szybko stało maską skrywająca pustkę, maską wykrzywioną w grymasie fałszu.

Książka Idlinga nie jest jednak – pomimo obnażenia całego ogromu absurdów, które doprowadziły do kambodżańskiej katastrofy – oskarżycielska, nie jest też demaskatorska, nie aspiruje również do bycia „ważnym głosem w dyskusji o”. To pięknie napisana, pełna zadumy (pojawiającej się tam, gdzie zwykle pojawia się osąd), pytań (tam, gdzie zazwyczaj pojawia się morał) i poetyckiej wrażliwości (tam, gdzie zazwyczaj buduje się konstrukcję z niepodważalnych faktów, udrapowaną w materiał dosłownej narracji) próba odpowiedzenia samemu sobie na pytanie w obliczu XX-wiecznego doświadczenia banalne, ale cały czas szokująco trudne i aktualne: czy idealizm społeczny wyrastający z radykalnego sprzeciwu na doświadczenie zła jest również skażony tym samym złem?

I dlaczego tak łatwo zazwyczaj dobrym ludziom zarazić się kłamstwem, choćby było ono najbardziej partackie ze wszystkich?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz