środa, 7 sierpnia 2013

Ciemne oświecenia I

Pewnego letniego wieczora leżałem na górze twarzą do słońca i zapadłem w sen. Śniło mi się wtedy, że ocknąłem się na cmentarzu. (…) Szukałem słońca na opustoszałym nocnym niebie, gdyż pomyślałem, że to zaćmienie przesłoniło je księżycem. (…) Sieć mgły i wstrząsy ziemi pchnęły mnie do świątyni(…). Szedłem między nieznajomymi cieniami, napiętnowanymi przez wszystkie stulecia. Wszystkie cienie stały przy ołtarzu, a wszystkim drżały i pulsowały nie serca, lecz piersi. Tylko jeden umarły, dopiero co pochowany w kościele, leżał jeszcze na swej poduszce bez drżenia piersi, a na jego uśmiechniętej twarzy widniał szczęśliwy sen. Ale gdy wszedł tam żywy człowiek, obudził się i przestał się uśmiechać, otworzył z wysiłkiem ciężkie powieki, ale wewnątrz nie tkwiły już oczy, a w pulsującej piersi zamiast serca była rana (…). Teraz spłynęła z góry na ołtarz dostojna, szlachetna postać z wyrazem nieprzemijającego cierpienia i wszyscy umarli zawołali: „Chryste! Czy nie ma Boga?”

Odrzekł: „Nie ma”.

„Przeszedłem przez światy, wstąpiłem na słońca i wraz z mlecznymi drogami przeleciałem przez pustynie nieba, ale nie ma Boga. Zstąpiłem w głębiny, dokąd tylko byt rzuca swoje cienie i zajrzałem w przepaść i zawołałem: „Ojcze, gdzie jesteś?”, ale usłyszałem tylko odgłos wiecznej burzy, nad którą nie panuje nikt, a błyszcząca tęcza z zachodu, bez słońca, które ją stworzyło, wisiała nad przepaścią i spływała w nią kroplami. A kiedy spojrzałem w niezmierzony świat, szukając boskiego oka, wytrzeszczyło się ono na mnie pustym, bezdennym oczodołem; a wieczność legła na chaosie i szarpała go zębami i przeżuwała samą siebie. Krzyczcie głośno, dysonanse, krzykiem rozproszcie cienie; gdyż Jego nie ma!”

„A gdy Chrystus zobaczył nacierający natłok światów, taniec z pochodniami błędnych gwiazd niebieskich i koralowe ławice bijących serc, gdy zobaczył, jak jedna planeta po drugiej strząsa z siebie tlące się dusze na morzach umarłych, (…) wówczas jako najwyższy z doczesnych, wzniósł oczy w górę na nicość i na pusty bezmiar i rzekł: „Zdrętwiała, niema nicości! Zimna, odwieczna konieczności! Obłędny przypadku! Czy już o tym wiadomo wśród was? Kiedy zniszczycie gmach kosmiczny i mnie? – Przypadku, czy sam to wiesz, gdy kroczysz wraz z orkanami przez śnieżną zamieć gwiazd i zdmuchujesz jedno słońce po drugim, a roziskrzona rosa gwiezdnych konstelacji gaśnie, gdy przechodzisz mimo. – Jakże samotny jest każdy w wielkim, trupim dole wszechświata!

Johann Paul Friedrich Richter (Jean Paul) – Mowa wypowiedziana przez umarłego Chrystusa ze szczytu kosmicznego gmachu o tym, że nie ma Boga, przeł. Maria Żmigrodzka („Ogród. Kwartalnik” 1991, nr 2)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz