poniedziałek, 14 października 2013

Twarz jako figura retoryczna

- Masz dobry aparat. Zrób mi zdjęcie.

Z początku nie wiedziałem, kto to do mnie powiedział; byłem zbyt skoncentrowany na przytłaczającej, socrealistycznej architekturze Nowego Belgradu widzianego z murów Twierdzy Kalemegdańskiej i zupełnie nie zwracałem uwagi na ludzi dookoła. Dopiero kiedy się odwróciłem, zauważyłem romskiego dzieciaka wpatrującego się we mnie z bezczelnym, mocno szczerbatym uśmiechem. Głupio było mi odmówić, więc poprosiłem, aby się ustawił do zdjęcia i po chwili pstryknąłem. Kiedy miałem nacisnąć spust migawki, dzieciak wyjął skądś palącego się już papierosa i ujął go w niekompletne zęby, czyniąc swój bezczelny uśmiech jeszcze bardziej bezczelnym, choć jednocześnie na swój łobuzerski sposób sympatycznym. Pokazałem mu gotową fotografię.

- Zajebista. Dałbyś coś na fajki?

Sięgnąłem do kieszeni i dałem mu jakieś 200 dinarów. Wydmuchnął ogromny kłęb dymu, który mimo mocnego, popołudniowego światła słonecznego dnia zupełnie przysłonił jego brudną twarz. Zaśmiał się głośno i paląc swój niedopałek pobiegł w stronę kolegów – takich samych obdartusów jak on.

- Mam na fajki! – krzyknął, ci odpowiedzieli równie spontanicznym wybuchem wesołości, po czym wszyscy skierowali się w stronę najbliższego kiosku.

Kiedy zgrałem w domu zdjęcia, ta jedna fotografia w jakiś sposób przykuła moją uwagę, choć cały epizod potraktowałem raczej jako śmieszną, folklorystyczną ciekawostkę. Może była to kwestia fotogenicznej brzydoty, może jakiejś przewrotnej radości płynącej ze spojrzenia dzieciaka, może mojej konsternacji na widok dziecięcego uśmiechu udekorowanego tlącym się niedopałkiem. Trudno powiedzieć.

Przyglądałem się zdjęciu, a w zasadzie temu dziwnemu obliczu, przyłapując się co chwila na tym, że usiłuję jakoś dopowiedzieć sobie całą historię do tej twarzy. Dorobić jej jakąś psychologię, dotrzeć do emocji, które w tej szczególnej chwili odmalowały się na matrycy aparatu. W końcu, ileż można by mądrych, ważnych rzeczy powiedzieć na podstawie takiego portretu, wyciągnąwszy odpowiednie, to znaczy „słuszne” wnioski? Można wyrazić solidarność z biednymi i „wykluczonymi”, można w przypływie chęci poprawienia sobie moralnego samopoczucia powiedzieć, że w taki sposób przedstawia się – lub daje niemy głos – tym, których zazwyczaj nie dostrzegamy itd. Ot, paradoks: oblicza ludzi innych, nawet oblicza zaskakujące i nawet oblicza nieoczywiste, wciąż niosą ze sobą całą, przerażająco obfitą porcję banałów; banałów, którymi można zapchać się aż do pierwszych nudności, choć oczywiście oblicza te same w sobie nie są nośnikiem banału – raczej wyzwalają banał we mnie. Inność wyzwala banał, bo jak ująć to co inne w znany sobie system znaków i doktryn?

A zatem czytam tę twarz i pragnę usilnie dopowiedzieć do niej jakaś historię, ale to, w jaki sposób ją czytam, jak i sama opowieść, którą usiłuję z tego odczytania wysnuć, więcej mówią o mnie niż o swoim obiekcie, w zasadzie zdradzając nieczystość moich intencji; pokazując, w jaki sposób nakładam na cudzą twarz maskę własnych kompleksów i wątpliwości, maskę uszytą z zasłyszanych teorii społecznych, z argumentów moralnej poprawności, z wbudowanych mechanizmów współczucia pomieszanych z konsternacją i rzeczywistą obojętnością, bo jeżeli w obliczu tego dziecka doszukuję się wzniosłych historii mogących stanowić przyczynek do moralitetu uszytego na miarę mojej wrażliwości i mojej własnej banalności, która domaga się czegoś takiego jak morał – to znaczy, że ta twarz liczy się dla mnie jedynie jako figura retoryczna, a sama osoba spoczywającą pod nią jest mi obojętna i do niczego nie potrzebna. Nie mogę reprezentować jego, mogę reprezentować jedynie własny głód moralnego samozadowolenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz