piątek, 3 kwietnia 2015

Zniknięcie I (Jeanette Winterson)

Tego ranka zauważyłam, że zniknął jeden z pokoi.

Zbudził mnie, jak zwykle, poranny hałas, na który składały się śpiew wiertarek trzymanych przez żwawo pracujących robotników oraz przypominający dźwięki ptaszarni wielogłos handlowców wijących swoje indywidualne gniazdka gdzieś w przestrzeniach opustoszałego budynku.

Wybudziłam się wystarczająco, by wylec na gwarną ulicę i zabrać gazetę od bezsennego sprzedawcy. Jak wszyscy pozostali ubodzy w sen ludzie u progu XXI wieku, był uzależnionym od forsy facetem, który przehandlował przywilej spania na cnotę zaradności. Nikogo już nie stać na sen. Masz pojęcie, ile to kosztuje?
- Wstawaj, Benny – powiedziałam do mężczyzny, którego głowa spoczywała na poduszce z brukowców zadrukowanych obrazkami cycków.
- Gdzie forsa? – wychrypiał – Daj forsę – powtórzył. Dopiero, kiedy promienie słońca zatańczyły na siatkówkach jego oczu, zorientował się, że to ja, po czym łagodnie opadł na gazetowe piersi.
- Powinieneś więcej spać – powiedziałam.
- Taa… niektórzy mają żonę i dzieciaki na utrzymaniu.
- I jeszcze mercedesa i kochankę.
Spojrzał na mnie krzywo przez te dziwne otwory w skórze powyżej nosa.
- Spadaj.
- Pewnie. Wracam do łóżka.
- Cholerne dziwadło.

***

No wiem, wiem… To tacy jak ja, którzy…
Którzy właściwie co? Żyję sama, choć mam dziewczynę. Wynajmuję ładne mieszkanko z kuchnią, salonem i sypialnią i w tej sypialni, przy kotarach zaciągniętych, a czasami odciągniętych, czasami w środku dnia, a czasami przez rozkoszne godziny poranka – naga, rozgrzana – śpię.

Jak to w ogóle się zaczęło?
Zaczęło się, zanim się urodziłam. Mała, kopiąca stópka celująca w bramkę brzucha mojej matki. Krągła niczym piłka, opatulona w domu matczynego łona, mogłam spać bezpiecznie jeszcze przed tą wielką wędrówką przez ciemny tunel, wprost na stadion pełen świateł.

Kiedy się urodziłam. Posągowa jak faraon i błękitna. Kanciasta, jak z obrazu Picassa. Kubistyczne dzieciątko złożone z linii i płaszczyzn. Jeszcze nie oddychająca istota ludzka. Wciąż uwiązana na smyczy do Boskiej architektury. Anemiczny oddech, uciekające oczy. Patrz na mnie, oto ja, śpioch.

I kiedy byłam noworodkiem i później, kiedy raczkowałam i kiedy byłam maluchem i kiedy już umiałam stanąć i kiedy zaczęłam chodzić, biegać, unosić się nad ziemią, odlatywać – spałam. To zawsze było dla mnie zupełnie naturalne. Kładę się, zamykam oczy. Śpię.

Wszyscy, których znałam, spali. Nawet rodzice. Nawet pastor. I wtedy

I wtedy zaproponowano mi pracę w charakterze cząsteczki w fabryce praw fizyki. Posadę elektronu w atomie biura. Częstotliwości dla stacji radiowej. Ludzie mówią, że dałabym sobie radę tak łatwo, jak laser w pistolecie laserowym. „Co z tobą, nie chcesz mieć dostatniego życia?” A ja chciałam być włóczęgą snującym się po plaży i żyć zgodnie z moją funkcją falową. Zawsze kochałam morze.

Większość posad, jakie dziś oferują, wymaga bezsenności. Spanie jest brudne, niehigieniczne, jest aktem marnotrawstwa i braku szacunku dla innych. Wszystkie przestrzenie publiczne zaprojektowano dla bezsennych, a szybka drzemka na parkowej ławce kosztuje mandat, około 50 funtów. Możesz sobie spać w domu, ale według nowych przepisów wszystkie łóżka muszą mieć budziki wbudowane w materace. Jak cię złapie kontrola na tym, że masz rozbrojony alarm, łapiesz następne 50 funtów kary. Trzy mandaty i dostajesz całkowity zakaz spania na okrągły rok.

Nie mam takiego nowego łóżka. Kiedy po raz pierwszy zaprosiłam dziewczynę do mieszkania, nie widziała wcześniej takiego łóżka jak moje.
- Łał. To jakiś antyk?
- Lubisz antyki?
- No, są takie… no, stare.
- To moje łóżko. Jedne jedyne.
- Do czego go używasz?
- Do spania.
- Na jakieś specjalne okazje?
- Każdej nocy. Osiem, dziewięć godzin każdej nocy.
- Chyba każdego tygodnia.
Wzięłam ją w ramiona. Tej nocy, następnej nocy, nocy pośród łagodnych gwiazd, z tobą, jeżeli chcesz, nocy zwiniętej w sobie, ciemnej, pikowanej gwiazdami. Zapytałam, czy chce spać razem ze mną.
- To znaczy, leżeć sobie z tobą? Każdy chce wiedzieć, czy już tak ze sobą polegujemy.
- Spać razem.
Była wyraźnie strapiona. Wiedziała, że trafił się jej niezły numer.
- Dziewięć czy dziesięć godzin każdej nocy?
Skinęłam głową, uzależniona od snu, ogłupiała, zafiksowana na spaniu, śpiąca.
Odeszła. Dałam ogłoszenie do podziemnego magazynu DRZEMKA. „Szukam dziewczyny. Z własnym łóżkiem.”

Nie jestem bogata, ale moja siostra tak. Połóż ją, obsyp złotem od stóp po czubek głowy, aż nawet jedno oko nie będzie w stanie wyjrzeć spod niego. Pracuje dla niemieckiego giganta Fafner UK. Robią biznes na pieniądzach innych ludzi i im więcej mają, tym więcej chcą. Moja siostra była jedną z pierwszych, którzy zrezygnowali ze spania na rzecz kariery. Pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę w dwóch strefach czasowych. Martwi się o mnie.

- Cześć, to ja, twoja siostra.
- Jest środek nocy.
- Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie.
- Widziałam twoje drobne ogłoszenie w DRZEMCE.
- Skąd wiesz, że to moje?
- Podałaś imię, adres i numer telefonu.

Powiedziała, że powinnam odwiedzić doktora, żeby przepisał mi środki pobudzające. Zaproponowała mi pracę. Zapytałam, dlaczego czyta DRZEMKĘ. Nigdy nie podobało się jej to pismo. Mówiła, że to jak pornografia. Nawet, jeżeli możesz znaleźć to w sklepie, na stoisku z gazetami, to zawsze na górnej półce, w rogu, tak wysoko, że trzeba prosić sprzedawcę o drabinę. Potrzeba specyficznej, sennej odwagi, by wspiąć się po aluminiowych stopniach i ponad głowami gromady pasjonatów stłoczonych przy sekcji Hobby sięgnąć, przegrzebując się przez Rozrywkę dla Dorosłych, pisemka sado-maso, snuff, i coś z trupami, po bladobrązową okładkę DRZEMKI. Prosiłam kiedyś ekspedientkę, aby trzymała ją dla mnie pod ladą, tak jak to robi z magazynem dla miłośników kazirodztwa MATKOJEBCA. Pokręciła głową. „Nie mogę tego zrobić z DRZEMKĄ. Z czymkolwiek, tylko nie DRZEMKĄ. Tak czy owak, od przyszłego miesiąca, jeżeli chcesz to pismo, to tylko po zapisaniu na listę.”

No więc mam ze sobą magazyn o spaniu, na receptę. Tak, na receptę. Zalecenie lekarza, droga siostrzyczko. To moja nowa robota, nie mówiłam ci jeszcze?

Wiem, zazwyczaj wracamy do domu drogą przez rondo, ale kiedy kupiłam tego ranka moją gazetkę, zdecydowałam się jeszcze pójść do parku, nakarmić gumowe kaczki. Prawdziwe kaczki wymarły, bo tylu ludzi pracujących podczas 24 godzinnego dnia roboczego karmiło je bez przerwy, że i kaczory i kaczki nie miały ani chwili odpoczynku. Niektóre stały się tak ciężkie od nawilgłego chleba, że utonęły, inne eksplodowały. Gumowa menażeria ma jednak lepsze zdolności adaptacyjne.

Słońce świeci wysoko. Jest pewnym skandalem to, że nie świeci też w nocy, ale już nad tym pracujemy.

Szłam szybko, umyślnie, przez martwookie tłumy na przerwie śniadaniowej, aż wydostałam się z obszaru, gdzie lubią jeść, a po chwili weszłam na trawiasty pagórek. Nikt nigdy tu nie przychodził, byłoby to zbyt bezcelowe; nie ma żadnego powodu, aby się tu szwendać, nie ma huśtawek, nie ma kawiarni, nie ma nawet jednej ławki.

Rzuciłam się na ziemię i oglądałam chmury przenikające się, wpadające na siebie, zderzające ze sobą – to rozłamujące się i sklejające na nowo poranne niebo. Moje ciało było zrelaksowane. W końcu akordy moich myśli zaczęły rozpadać się na pojedyncze nuty, wracające bez najmniejszego wysiłku w łagodnych, bezcelowych repetycjach, wiodące mnie… w sen.

Śniłam, że jestem pojedynczym momentem pojedynczego dnia.

Nuty zacięły się, po czym zanikły. Szybki namysł, szybka kalkulacja. Nie. Przepadły.

Zbudzono mnie niegrzecznie. Zbyt niegrzecznie. Strażnik szturchał mnie ostro zakończonym kijem, jakbym była zwierzęciem w zoo. Otworzyłam oczy, chmur już nie było. Tylko szara twarz, brudny mundur, cieniutkie rozcięcia ledwie otwartych powiek i zaciśnięta dłoń wypisująca mandat.

Kiedyś straż parkowa po prostu zbierała śmieci i zabawiała rozmową matki przy piaskownicach. Ale już nie. Teraz nader drażliwe patrole mają na swoim wyposażeniu pałki i krótkofalówki. Czyszczą park z homoseksualistów oraz śpiących i chcą, by zwracać się do nich zgodnie z oficjalną nazwą: Oficerów ds. Egzekwowania Porządku Przestrzeni Publicznej.

Niestety, ten który mnie znalazł, niespodziewanie upadł. To stało się nagle. Podbijał pieczątką mandat, gdy nagle pochylił się i runął na twarz, wprost w trawę. Obróciłam go na plecy i sprawdziłam puls. Tylko zarzutów morderstwa by mi brakowało.

Ale nie był martwy. Chrapał.

Ostrożnie nasunęłam oficerski kapelusz na jego oczy, a wokół niego, z plastikowych szprych i trzepoczącej taśmy, którą strażnicy zwykli odgradzać strefy maksymalnego bezpieczeństwa, jak na przykład stawy z gumowymi kaczkami, zrobiłam niewielkie ogrodzenie.

Kiedy schodziłam z pagórka, odwróciłam się jeszcze. Ku jego głowie opadała delikatna, błękitna chmurka. Słyszałam o tym, ale nigdy wcześniej nie widziałam. Tak się dzieje, gdy wracają sny.

Czym właśnie się zajmuję. Jestem śniącym. Powinnam to napisać z dużej litery, to ma swoją oficjalną nazwę, tak, istnieje. Ktoś musi to robić. Nie wiem, ilu nas jest. Informacja na mojej karcie identyfikacyjnej głosi: Służba Cywilna. Staram się śnić tak grzecznie i nienarzucająco, jak to tylko możliwe.

Śnię, bo ty nie śnisz. Śnienie to moja robota, moje sny są zdalnie rejestrowane i transmitowane do Punktów Dystrybucji Snów rozsianych po mieście. Kiedy oficjalnie wprowadzono bezsenny tryb życia, odkryto, że człowiek pracuje efektywniej, jeżeli ma dopalacz w postaci marzeń sennych. Elektroniczna nakładka na serce i nadgarstek może uśpić ciało w ułamku sekundy, ale nie potrafi śnić dla ciała. Ja potrafię i jeżeli chcesz mnie wypróbować, wytwory ostatniej nocy będą na twoim zestawie za godzinę.

- Pracujesz jako Śniąca?
- Tak, a ty wydzwaniasz do mnie w środku nocy.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że jesteś w pracy.
- Wysłać ci darmowy dysk?
- Byłoby wspaniale. Oznacz go jako „prywatny”, dobrze?

Odłożyła słuchawkę. Twarde dziewczyny nie mają snów.

Oznacz jako „prywatny”. To samo mogliby mi powiedzieć w barze snów, do którego chodzę w weekendy. Nazywa się „Jaskinia Morfeusza”. Jest ciemna, pełna łóżek i otwartych ramion. W nadziei na znalezienie dziewczyny przechadzałam się pośród śpiących z latarką, szukając ładnej twarzy.

Dziś próbuję w Śpiącej Królewnie. Jest ukierunkowana na raczej młodych ludzi, którzy akurat mają ochotę na godzinną drzemkę, gdy przechodzą nieopodal. Może tam znajdę kogoś, z kim można pogadać. Pogadać i śnić. Śnić i gadać. Tyle zegarów wokół, a w ogóle nie ma czasu.

W mieście moich snów drogi wiodą donikąd; tak, właśnie, prowadzą ku krawędzi świata, za którą rozciąga się już tylko nieskończona przestrzeń. Pod moimi stopami droga przyspiesza, niczym pas transmisyjny na lotnisku. Droga nie ma żadnych odnóg, prowadzi donikąd, jedynie popychając mnie naprzód, aż wreszcie pod moimi stopami nie ma nic oprócz powietrza. No i gdzie teraz, bez tego asfaltu, bez jakiejkolwiek mapy? W jaką stronę mam iść, jeżeli mogę iść gdziekolwiek?

Śnię, że jestem w dzielnicy z wysokimi domami po trzech stronach. Po czwartej stronie domy są jedynie fasadą, za którą znajdują się tunele, szyby i komory podziemnej kolei.

Chcę tam iść. Słyszę hałas pociągów i głosy palaczy. Jedyna droga w dół wiedzie przez szyb ze szklanym włazem. Nie mogę go unieść. Mogłabym go stłuc, ale wiem, że nie wolno mi tego zrobić. Z jednego z domów wychodzi jakaś kobieta i mówi, żebym sąd odeszła. Pytam ją o podziemną kolej, odpowiada, że jest nieużywana. Budowlańcy przyjadą jutro.

Kiedy odchodzi, wpadam w zupełną rozpacz. Jak mam tam zejść, jeżeli komora jest w budowie? Zaczynam miotać się po tym wielkim placu nad nieużywaną podziemną koleją niczym zwierzę w poszukiwaniu nory, w której znajdę schronienie przed światem.

Te moje sny są wnikliwie analizowane pod kątem niepokojących elementów. Tylko tutaj, tylko teraz to, co między nami, jest prawdziwe. Ja, ty i pełna szczerość.

Śpij ze mną.

***

W Śpiącej Królewnie zamówiłam brandy z dodatkiem gorącego mleka i zeszłam na dół, do Pokoju Poduszek. Pokój Poduszek to miejsce, gdzie gromadzą się dziewczyny. Jest ciemny, komfortowy, na ścianie jest ekran, na którym wyświetlają sny. Kiedy weszłam, puszczali właśnie jeden z moich snów.

„Hej, to wcale się tak nie kończyło!” – powiedziałam nim zdążyłam ugryźć się w język. „To był koszmar. Wcale nie biegałam radośnie po świeżo obsadzonej roślinami łące. Byłam przerażonym zwierzęciem na spustoszonej ziemi.”

Kilka dziewczyn wstało i poszło do ZZZ Baru. Zostałam sama z w pełni przytomną rudowłosą dziewczyną, przekopującą zawartość swojej torebki. Zaproponowała mi pigułkę nasenną. Pokręciłam głową.
- To nie jest sen, jakiego potrzebuję – powiedziałam.
Spojrzała na mnie rozczarowana, po czym opadła na poduszki, wbijając spojrzenie w ekran. Sen się już skończył, leciały właśnie reklamy, coś tam o jakości życia i o nowych płatkach śniadaniowych o nazwie „Jazda!”
Położyłam się obok niej, po czym pocałowałam w jej niespodziewające się niczego usta. Wszelkie kontakty w pozycji horyzontalnej są zabronione w barach takich jak Śpiąca Królewna. Ukryliśmy się za wielkim zagłówkiem, pozwoliłam jej ręce wślizgnąć się pod pasek moich spodni.

Później, tej nocy, szłyśmy do domu ramię w ramię i rozmawiałyśmy o otwarciu restauracji rybnej nad morzem. Miejscowości wczasowe są Strefami Snu. Jedyny problem jest taki, że wszyscy tam są zbyt wyczerpani, by jeść. Odżywiają się dożylnie podczas dwutygodniowych wypadów, najczęściej w sierpniu.
- Mam szczęście – powiedziałam. – Jestem śniącą.
Nie wiem, czy mnie zrozumiała. A później przyszedł czas na zadanie trudnego pytania. Pytania, które bałam się zadać.
- Będziesz spać ze mną?

Leżymy pod ciepłym pledem nocy, pod pierzyną gwiazd, z księżycem niczym latarnią, człowiek na księżycu strzeże nas, a za nim czai się Syriusz. Planety są ciałami w Układzie Słonecznym i my też. Ty i ja – ciała niebieskie na eliptycznych orbitach bytu. Oto życie, jakiego zawsze pragnęliśmy, ale do którego nigdy nie śmieliśmy się zbliżyć za bardzo, w obawie, że w swojej intensywności spali nas na popiół. Nazywamy to siłą życiową i w istocie jest to siła zdolna tchnąć ducha w glinę. Zdolna wypchnąć dziecko z nicości ku światłu.

Kiedy trzymam cię w objęciach w łóżku nasiąkłym nocą, szukam odwagi, by zmierzyć się z dniem. Odwagi, by, kiedy wzejdzie słońce, móc spojrzeć w jego stronę. To nie mogłoby być prostsze. I nie mogłoby być trudniejsze. Z tobą w tym świecie ledwie okrytym nocą mam nadzieję znaleźć to, czego od tak dawna szukam: wskazówkę, mapę, ptaka lecącego na południe. Kiedy wstaniemy rano ubierzemy się i podążymy jego śladem.

Głowa w głowę, ona i ja, zwyczajni odbiorcy snów. Ale sny już nie są zwyczajne. Tajemny księżycowy język jest jedynie trochę słyszalny. Aztekowie wierzyli, że księżyc może wskazać drogę do boga Słońca. Drogę z ciemności ku światłu. Od znaku do mowy.

Ale czy tak będzie? Pozwól mi spać ze sobą. Pozwól mi usłyszeć to, czego nie możesz powiedzieć.

Więc nastał ranek i poszłam kupić gazetę. Wróciłam do mieszkania i weszłam do kuchni, zrobić kawę. Kubek zabrałam ze sobą do sypialni i właśnie wtedy odkryłam, że sypialni już nie ma.

Zawołałam cię, ale nie odpowiedziałaś. Wpatrywałam się w ścianę, w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi, gdzie jeszcze niedawno była sypialnia. Usłyszałam jakiś rumor za plecami. To przyszedł właściciel mieszkania.
- Co tu robisz? – zapytałam.
- Nadzoruję przebudowę – odparł. – Nie dostałaś mojego pisma?
Trzymał je w ręce. Przeczytałam. Informował mnie, że moja sypialnia zostanie przerobiona na osobne mieszkanie. Sypialnia była nadmiarowa w stosunku do moich potrzeb. Dziwactwo, nie na czasie, jak ogródek warzywny w erze supermarketów. Luksus, na który nie było mnie stać.
- Podpisałam umowę na mieszkanie z sypialnią.
- Masz kuchnię i salon. Czego więcej potrzebujesz?
- Chcę sypialnię.
Pokręcił głową w geście odmowy, nie mogąc uwierzyć w tę moją herezję, niemal osobiście nią obrażony. Wyszłam za nim na zewnątrz. Jacyś mężczyźni wstawiali nowe drzwi wejściowe w miejsce, gdzie niegdyś stała moja szafa. Na chodniku leżało duże pudło, na którym ktoś napisał „UBRANIA”.
- Gdzie moje łóżko?
- Po cholerę ci łóżko, jak nie masz sypialni? – zapytał logicznie jeden z robotników.
- Gdzie jest moje łóżko i to, co w nim się znajdowało?
Spojrzeli na mnie z chytrymi uśmiechami, z szyderstwem w oczach i docinkami na językach. Wzruszyli ramionami.
- Pytaj w Makbecie – powiedzieli, pokazując na knajpę na końcu ulicy.

Pobiegłam tam. Makbet to czynna całą dobę speluna w której przesiaduje lokalny element; obskurna ochlewnia z tanim piwem. Kiedy wpadłam tam , otwierając z hukiem drzwi, wystawiając się na ciosy basów dobywających z głośników, ujrzałam moje łóżko. Obwiązane szmatami, okaleczone jak trofeum myśliwskie, obszczane, podźgane, puste.
- Gdzie ona jest?

Czasami myślę, że kiedyś ją odnajdę, jakbym nigdy jej nie utraciła. Czasami, w czystą, bezchmurną noc, kiedy przyjdzie odpływ, dostrzegam ją, jak idzie przede mną plażą i mogłabym przysiąc, że widzę jej ślady. Była wskazówką, za którą starałam się podążać, ale żyję w świecie pozbawionym jakiegokolwiek planu.

Zasypiam, z nadzieją na sny.

2 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie. Aż ma się ochotę na ciąg dalszy. Bardzo dobre tłumaczenie. old weirdman

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wykluczam, że zabiore się za drugą część (tzn. z pewnością się zabiore), choć trudno mi powiedzieć kiedy to nastąpi.

    OdpowiedzUsuń