środa, 14 października 2015

Epikryza (Piotr Szulkin)

Kiedyś, bardzo dawno temu, trafiłem w jednym z pism branżowych na artykuł o Szulkinie; tekst nosił tytuł „Zakneblowany prorok” (wujek Google podpowiada mojej pamięci, że był to rok 2002, a artykuł ukazał się w 11 numerze miesięcznika „Film”). Trudno o lepsze podsumowanie drogi twórczej artysty, który mimo wybitnego warsztatu, wyobraźni i przenikliwości wyrastającej poza ramy doraźnych kontekstów, zrealizował – jak na ironię, zwłaszcza po okresie transformacji – tak mało prac. Cóż, za artystyczną bezkompromisowość płaci się słono, zwłaszcza w czasach, w których największym grzechem jest samodzielne myślenie, a tak zwana „własna wizja” wypycha twórcę nie na piedestał, ale spycha na margines.

„Epikryza”, skromny objętościowo zbiór trzech prac prozatorskich wydany w 2011 roku przez ha!Art można traktować jako artystyczne credo Szulkina; autorskie podsumowanie jego gorzkiej, ciemnej filozofii, stanowiącej radykalny atak na społeczeństwo jako odczłowieczające więzienie, tożsamość jako fikcjonalny konstrukt i jednoczesne źródło udręki oraz świat sam w sobie – rzeczywistość; upiorną bajkę, podszytą martwym, złośliwym chichotem opowiadającego. Wydaje mi się, że trudno we współczesnej polskiej prozie szukać twórczości tak jadowicie, ostentacyjnie pesymistycznej, ciemnej i gorzkiej, uderzającej z taką siłą, jak opowiadania Szulkina.

Zarówno „Ślimak”, jak i „Per Procura” przybierają formę czegoś, co można określić jako „histeryczny monolog” – bohaterowie dokonują w nich radykalnego obnażenia mechanizmów kierujących ich życiem; kierujących do tego stopnia, że będących istotnym składnikiem ich własnego ja; obnażają zatem samych siebie w bezlitosnym akcie zdzierania masek. Ale to katharsis jest równie pozbawione sensu, jak wcześniejsze bytowanie – jako wynik przynosi nie transgresję, nie wyzwolenie, jedynie konstytuuje zastaną mechanikę świata, pozwala ujrzeć potwora pociągającego za sznurki.

Jest w tych „histerycznych monologach” coś nieodparcie Beckettowskiego; konsekwencja wiodąca ku absurdowi i rozpacz ukryta pod upiornym, sarkastycznym komizmem. Zostają słowa, ale znikają osoby, które je wypowiadają; zostają role, ale znikają świadomi aktorzy. Czarny humor Szulkina idzie ramię w ramię z ciemną metafizyką; wykpiwa postaci i ich dążenia, nie pozwala nawet uratować się chwilą patosu; nie daje znieczulic się choćby momentem estetyzacji tego dojmującego nonsensu. Być może dlatego ta proza tak zgrzyta, tak gryzie, tak uwiera. I dlatego jej humor wywołuje tak znaczny dyskomfort.

W najdłuższej, stanowiącej połowę zbioru „Uciętej głowie czarownicy” Szulkin odwołuje się do języka i poetyki bajki, tworząc czarną parodię „Kajtusia Czarodzieja”; w jego makabrycznej wersji Korczakowskiej bajki czarodziejska moc Kajtusia okazuje się być jedynie czynnikiem przyspieszającym nieodwracalny rozpad świata, wprowadzającym małego bohatera w inicjację poprzez klęskę. I być może ten trop inicjacyjny jest najbardziej charakterystyczny dla całej książki – każdy z trzech tekstów obrazuje przejście „na drugą stronę” – nieodwołalnego uświadomienia sobie własnego zniewolenia, własnej iluzoryczności i wreszcie własnej absolutnej samotności.

Te wszystkie czarne myśli Szulkin podaje w formie surowej, minimalistycznej, uciekającej jak najdalej – jak już wspomniałem – od jakiejkolwiek estetyzacji, od uwznioślania czegokolwiek. Fabuły są zredukowane do absolutnego, umownego minimum; język nie smakuje niczym, jest przeźroczysty, nieco kaleki, nieco kanciasty, choć – co warto podkreślić – odzwierciedlający nijakość, pretensjonalność i nieistotność postaci oraz nijakość, pretensjonalność i nieistotność ich cierpień.

Teksty Szulkina nie wywierają tego „potężnego” wrażenia obcowania z absolutnym koszmarem, zbyt daleko jest pisarz od jakichkolwiek dążeń w stronę efektowności, zbyt kameralne są jego wizje i dopiero z powidoku po nich, z ulotnego wrażenia, powoli kiełkuje trudne do odparcia, przytłaczające uczucie, równie nieprzyjemne jak dotyk „ślimaka” z pierwszego opowiadania. Choroba zostaje ujawniona także w nas i nie za bardzo wiadomo, co z tym fantem zrobić.

1 komentarz:

  1. Kiedyś oglądałem wywiady z Nim-byłem zszokowany kombinacją pesymizmu,czarnego humoru,niechęci do ludzi (i dłuższych publicznych wystąpień) i jakiegoś rodzaju lęku przed niezrozumieniem lub brakiem wiary w jakiekolwiek międzyludzkie zrozumienie. Sporo mówił o malarstwie które kocha chyba bardziej niż kino. I cytował myśli Sartre. old weirdman

    OdpowiedzUsuń