wtorek, 8 listopada 2016

Co po Spisku? - krótka polemika z Łukaszem Orbitowskim

Wczorajszy wpis na blogu Łukasza Orbitowskiego o Thomasie Ligottim wywołał niewielką kłótnię w Internecie. Przyznaję, że sam dałem się trochę ponieść emocjom, zwłaszcza że Orbitowski (którego książki – pragnę zaznaczyć – bardzo lubię i mam w pokaźnej ilości na półce), celem wykreowania pewnego mocnego obrazu literackiego, dość poważnie rozminął się z prawdą odnośnie do bohatera swojego wpisu. Co nie wynikało oczywiście ze złej woli autora, a z tego, że biografie artystów raczej nie są i nie powinny być przedmiotem szczególnego zainteresowania rozsądnych czytelników. Niefortunność notki Orbitowskiego polega na tym, że akurat w wypadku Ligottiego aspekt biograficzny jest bardzo ważny dla zrozumienia specyfiki emocjonalności jego pisarstwa i często stanowi klucz do pewnych idei, które Amerykanin przedstawia w swojej twórczości. Choć oczywiście idee te pozostają uniwersalne, nie osobiste.

Osobnym problemem jest to – i to, jak mi się wydaje, stanowiło dla Orbitowskiego impuls dla popełnienia tego bardzo emocjonalnego wpisu – czy idee, które przedstawia Ligotti można w ogóle zaakceptować, a jeśli tak, to co z nich wynika.

Trzeba powiedzieć uczciwie, że Ligotti w Spisku przeciwko ludzkiej rasie uczynił rzecz na swój sposób potworną: z maestrią właściwą skali swego talentu wsadził skalpel – a może nie skalpel, ile raczej, biorąc pod uwagę siłę wywodu – dłuto snycerskie dokładnie w to miejsce w głowie każdego z nas, gdzie niezależne od nas instynkty i uwarunkowania przyoblekają się w formę poglądów, o których zwykliśmy myśleć, że są owocem naszych wyborów i rozważań. Ligotti odbiera tym samym człowiekowi – nam wszystkim - podmiotowość, demaskuje ją jako fikcję. Lektura Spisku jest jak wejrzenie w ślad za marionetkowymi sznurkami wprost w otchłań, w którą one prowadzą; w absurdalną potworność, w której są zawieszone. A odsłoniętego horrendum egzystencji przecież nie da się odzobaczyć.

Spisek jest książką, po której - na pierwszy rzut oka - życie teoretycznie powinno być niemożliwe. Polski pisarz przyznaje, że z intelektualnego punktu widzenia niebywale trudno jest Ligottiego poglądom na życie odmówić słuszności. Tylko, że życie – jak konkluduje – samo w sobie nie jest procesem intelektualnym. I ta myśl jest słuszna, choć Orbitowski wyciąga z niej zupełnie inne dalsze wnioski. Życie dzieje się niezależnie od tego, co sobie o nim myślimy. Rzeka życia płynie nieustannie, być może zmącona krwią i ropą ginących i gnijących ciał tego świata, ale niezmącona naszymi ideami, naszymi wartościami i kategoriami, którymi ją opisujemy. Także nasze życie, będące częścią tego wielkiego nurtu trwa na ogół niezależnie od tego, co sobie na jego temat myślimy. Z tego zapewne, z tego silnego rozdźwięku pomiędzy tym, co można myśleć o życiu, a co można uczynić z życiem, wzięła się brutalna, witalistyczna tyrada, niczym cios z kontry, w desperacji wymierzony nieco na oślep, efektem czego uderza w osobę, a nie w ideę. Rzecz w tym, że rozdźwięk, który tak dotknął Orbitowskiego, nie istnieje. Bo co tak naprawdę można uczynić z życiem po przeczytaniu takiej książki jak Spisek przeciwko ludzkiej rasie?

Nic.

Z życiem nie można uczynić nic ponad to, co czynimy odkąd zaistnieliśmy jako samoświadomy gatunek. Czy podoba się nam ono, czy budzi w nas wstręt – ono będzie trwało. Planeta Ziemia jest chora na życie i będzie chora tak długo, aż problemu nie rozwiąże jakiś kosmiczny kataklizm. Być może Wszechświat roi się od planet zakażonych tą chorobą; ich zupełne wybawienie kryje się dopiero w śmierci cieplnej. Wie to z pewnością Orbitowski, ale wie to również Ligotti, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wszechwładzy konieczności, które wynikają z bycia żywym, nie mamy szans się wyrwać, a już na pewno nie mamy szans jako zbiorowość, jako gatunek.

Wobec tej świadomości Ligotti nie zmusza nas, byśmy odrzucili życie, byśmy – jak Houllebecq pisał o Lovecrafcie – bez trwogi powiedzieli życiu wielkie Nie. I wbrew pozorom nawet nas do tego nie namawia. Jego postulaty, takie jak antynatalizm, mogą być rozpatrywane wyłącznie w bardzo osobistej, intymnej perspektywie etycznej. Ale i tutaj Ligotti nie próbuje zagadywać rzeczywistości, ponieważ dobrze zdaje sobie sprawę, że zbyt silnie podlegamy prawom przyrody. Jak przystało na pesymistę, nie ma w nim naiwności i arogancji, której wyrodnym dzieckiem jest pragnienie wpływu. Nie mamy wyboru, by odrzucić życie, by odmówić dołożenia swojej cegiełki do ciągłości ludzkiego trwania, jeżeli nie jesteśmy przez okoliczności zaprogramowani, by tak uczynić. Nie zbuntujemy się, jeśli wszechświat nie nakazał nam urodzić się do tego buntu. Buntu, który w istocie znaczy tyle samo, co poddaństwo, czyli nic. Nasze afirmacje są bez znaczenia, ale i nasze abominacje są także bez znaczenia. Ligotti po prostu odsuwa zasłonę, za którą kryje się pozbawiony oblicza lalkarz, pociągające za sznurki cień i ciemność. Odsłania i mówi: spójrzcie, to piekło jest wszystkim, co macie i co możecie mieć. Nigdy nie będziecie mieć nic innego i będziecie w nim trwać tak długo, jak ono będzie trwało. A później znikniecie, wy, mądre zwierzęta z bajki Nietzschego. Tylko tyle.

A my możemy się albo zaśmiać albo zapłakać. Albo wzruszyć ramionami. Pokiwać głową lub pokręcić. Możemy się nawet cieszyć. Bo w gruncie rzeczy co za różnica?

12 komentarzy:

  1. Przeczytałem wspomniany post Łukasza Orbitowskiego i pierwsze co rzuca się w oczy to absolutna nieznajomość absolutnie podstawowych faktów z życia tego wybitnego pisarza. Dotrwałem do fragmentu gdzie Orbitowski dokonuje analizy twarzy Ligottiego-nie wierzyłem w to co czytam. Nawet naszła mnie myśl by napisać:weź chłopie idź na wódkę,na rolki czy cokolwiek ale zostaw w spokoju twarz tego faceta. Przeczytałem do końca wspomniany post -nikt nie powinien być tak obrażony nawet jeśli się z nim nie zgadzamy. Chyba, że nie dbamy wogóle o swoją opinię.old weirdman

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny raz Orbitowski udowadnia jakim jest egoistą,burakiem i zwykłym chamem. Jedyne co może zrobić Ligottiemu to wyczyścić mu buty,ale wątpie by ten chciał.Ja również nie wierzyłem,jak czytałem...totalna kompromitacja. I drogi Łukaszu,ty również nie jesteś piękny,mało tego,chyba więcej osób lubi prozę Ligottiego niż Orbitowskiego jednak. Jeśli chce się być kontrowersyjnym...mhmmm... to też to trzeba umieć robić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Apelowałbym, byśmy jednak unikali używania określeń takich jak "egoista, burak i cham" - już zbyt dużo tych słów lata wokół. Że nasz język jest skażony agresją było mówione już zbyt wiele razy. Choć przyznaję, może tak nieładnie z mojej strony pouczać, bo sam trochę brzydkich słów wypowiedziałem z tej całej okazji.

    Łukasz Orbitowski napisał notkę, która z kilku powodów jest niefortunna, co mam nadzieję udało mi się uargumentować (akurat część literacką dotyczącą wyglądu Ligottiego pomijam, choć przyznaję że generalnie pisanie o czyichś poglądach przez pryzmat turpistycznie określonego wyglądu to cios poniżej pasa), ale - jestem przekonany - wyniknęła z prawdziwego przejęcia Spiskiem i gwałtowną potrzebą ustosunkowania się do niego. Co jest i tak w pewien sposób lepsze niż czytanie tej książki bez żadnej reakcji albo ze ślepym poklaskiem. I co jest sukcesem Ligottiego.

    Myślę też, że, zgodnie z najbardziej toksyczną zasadą marketingu pt. "nieważne jak mówią, byle mówili" ta tyrada Orbitowskiego ostatecznie posłuży przede wszystkim Ligottiemu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam twórczości Pana Orbitowskiego, gdyż żadnej jeszcze jego książki nie przeczytałem - słyszałem opinię, że to coś jakby King, więc nie byłem zainteresowany, choć nie wiem ile w tym prawdy...

    Co do jego krytyki Ligottiego dziwie się analizie życiorysu, trybu życia amerykańskiego pisarza na podstawie zdjęcia. Ja kilkanaście lat temu trenowałem 18 kg sztangielkami bicepsy, choć obwód mojego lichutkiego ramienia nie przekraczał 30 cm, więc ktoś kto mnie nie znał mógłby sobie pomyśleć, że mój cały wysiłek fizyczny to układanie książek na półce...

    Grot

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, rzekomymi "podobieństwami do Kinga" na polskim rynku nie ma się co w ogóle sugerować. Praktycznie każdy polski poczytniejszy pisarz parający się literaturą grozy jest "polskim Kingiem", bo i King to dla "casualowego" czytelnika, czyli takiego, który daje wydawnictwu rzeczywiste dochody, jedyny bardziej oczywisty punkt odniesienia.

    Więc Orbitowskiego nazywano "polskim Kingiem", ale i Dardę nazywa się "polskim Kingiem", gdy Miłoszewski napisał horror ("Domofon"), mówiło się o "uczniu Kinga" (choć w tym wypadku to akurat najbardziej trafne porównanie) i tak dalej, i tak dalej. A przecież i Orbitowski z okresu fantastycznego, i Darda i Miłoszewski to zupełnie niepodobni do siebie pisarze.

    Ja książki Orbitowskiego naprawdę lubię - bo ma naprawdę rzadki dar opowiadania, które po prostu bardzo wciąga. I nawet jak ten dar opowiadania wymyka mu się we wcześniejszych powieściach spod kontroli i Orbitowski zaczyna odlatywać w stronę nie tyle niesamowitego, co wręcz absurdalnego, nawet jeśli ponosi go skłonność do efekciarstwa, to po prostu jego powieści się chłonie. Przy czym jest to pisarstwo zawierające mnóstwo celnych diagnoz i obserwacji na temat potransformacyjnej Polski. Czyli dobra, ba, świetna literatura.

    Natomiast reakcję na Ligottiego powinien jednak lepiej przemyśleć.

    OdpowiedzUsuń
  6. W takim razie kiedyś dam szansę Orbitowskiemu. A jakie jego książki są najlepsze?

    Grot

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tych z okresu fantastycznego w zasadzie wszystkie prezentują równy poziom. Największy sentyment mam do "Tracę ciepło", ale w sumie nie potrafię którejś wyróżnić in plus / in minus. Dwóch ostatnich powieści jeszcze nie czytałem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś słyszałem o "Swietym Wrocławiu" kiedyś, ale sam już nie wiem...

    Grot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie się czyta, bardzo wciąga i ciekawie analizuje mechanikę zbiorowej religijności, aczkolwiek w pewnym momencie powieść zaczyna stanowić to, o czym wspomniałem gdzieś powyżej - przykład tekstu, w którym Orbitowski przestaje panować nad swoją wyobraźnią i po prostu odlatuje. Aczkolwiek jest do bardzo dobry miejski horror z metafizycznym sznytem.

      Usuń
  9. Reakcja Pana Łukasza Orbitowskiego sugeruje, że zdaje się kiepsko tolerować uczucie bezradności, a 'Spisek...' konfrontuje czytelnika z ogromem bezradności. Agresja i argumenty ad personam dają jedynie iluzję, że oto istnieje możliwość wyboru, choćby w postaci zdewaluowania osoby, której argumenty trudno podważyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że życie każdego z nas byłoby łatwiejsze, gdybyśmy nie byli od urodzenia prani "potrzebą sensu". Poszukujemy w świecie (i nas samych) jakiegoś większego znaczenia, fabrykujemy te sensy, w zasadzie jesteśmy poddani "terrorowi sensu". Ligotti tę fikcję po prostu brutalnie rozbija. Reakcja Orbitowskiego jest - podejrzewam - częstą reakcją na Spisek, aczkolwiek w tym wypadku wzmacnia ją nazwisko.

      Na pewno jest tak, że pierwsze czytanie Spisku może być trumatyczne - bo zniszczenie "iluzji sensu", czy też raczej, jak mawiają realiści spekulatywni, "odczarowanie świata" nie jest doznaniem przyjemnym, jeżeli przez cały czas żyjemy w paradygmacie sensu i znaczenia. Ale w gruncie rzeczy życie z poczuciem sensu i życie bez poczucia sensu nadal jest tym samym życiem i nic nie stoi na przeszkodzie, by się nim cieszyć, o ile oczywiście ma się ku temu sposobność.

      Ligotti nie namawia nikogo na rozpacz. Ta książka jest też pełna śmiechu! Oswojenie się z myślą, że ten cały cyrk kręci się po nic i dla nikogo wcale nie musi nas unicestwiać. Pesymizm też może być afirmatywny, co zresztą najlepiej udowadniał Cioran.

      Usuń
  10. W sumie to jedną rzecz przeoczyłem. Na blogu Łukasza Orbitowskiego jest hasło: "Porusza i prowokuje", a więc może zbyt aktywnie skrytykowaliśmy ten wpis o Ligottim, skoro jednym z celów Orbitowskiego wydaje się być prowokacja?

    Nie chcę być źle zrozumianym, nie chodzi mi o zrównanie polskiego pisarza ze zwykłym hejterem z forum onetu, ale fakt, iż skoro ktoś tak podpisuje swój blog, to wydaje się że ma zamiar pisać rzeczy nie zawsze pokrywające się w 100% z rzeczywistością, lecz budzić emocje, szokować, polaryzować społecznie swoimi wpisami. W takim razie nabrałem szacunku dla Orbitowskiego, że robi to z otwartą przyłbicą, odważnie, poprzez zaznaczenie na swoim blogu informacji, że ma charakter prowokacyjny, a nie tak jak sporo innych komentatorów w necie udających "niezależnych ekspertów".

    Grot

    OdpowiedzUsuń