poniedziałek, 14 listopada 2011

Labirynt zapożyczeń, labirynt fikcji

Opowiadanie „Purity” powstało w 2002 roku jako reakcja pisarza na wydarzenia społeczno - polityczne w USA(1). Mowa tu oczywiście o ogólnonarodowym krachu poczucia bezpieczeństwa, masowej fobii przed zagrożeniami mogącymi uderzyć praktycznie znikąd. Kryzys ten zbiegł się w czasie z osobistymi problemami Ligottiego, cierpiącego od dawna na dwubiegunowe zaburzenie afektywne, zwane też powszechnie zespołem maniakalno – depresyjnym. To zderzenie ogólnego bankructwa pewnych wartości społecznych, osobistego nieszczęścia (pisząc Czystość Ligotti znajdował się akurat w fazie hipomanii, co przyznał w jednym z wywiadów (2) i konsekwentnie budowanego od lat światopoglądu zaowocowało tekstem, w którym Ligotti rozprawia się – choć z konkluzją poczucia ostatecznej bezsilności wobec ich wszechwładzy - z „fikcjami” na których ufundowane jest nasza „ułuda dobrego samopoczucia”.

Nie jest to jednak tekst polityczny ani socjologiczny. Wprost przeciwnie – oparty na osobistym doświadczeniu postrzegania świata rozrasta się w uniwersalną wizję egzystencjalną, gdzie okoliczności mogą co najwyżej stanowić dowód na to, co względem własnego istnienia objawia się mocą przeczuć.

„Purity” to także jedno z najbardziej Schulzowskich opowiadań Ligottiego, może nie konkretnie w stylu, który Ligotti wyraźniej naśladował w innych tekstach (jak chociażby w genialnej kwadrologii „In a Foreign Town, In a Foreign Land”), ale z pewnością pod względem obecności pewnych charakterystycznych dla klasyka motywów.

Mamy zatem młodego bohatera, przemierzającego sytuujące się gdzieś pomiędzy jawą a snem krajobrazy dzieciństwa, które kreowane są na wpół rzeczywistym doświadczeniem, na wpół bogatą wyobraźnią i specyficzną wrażliwością dziecka wchodzącego w samodzielne życie. Przestrzeń ta jest, pomimo swej prowincjonalności i oddalenia od centrów ważnych wydarzeń, przestrzenią labiryntową i magiczną, wypełnioną dziwnymi ludzkimi formami, będącymi bardziej projekcją lęków i pragnień niż postaciami z krwi i kości; jest także naznaczona nieuchronnością ostatecznego rozpadu i odejścia w zapomnienie. Mamy też postać ojca – zmitologizowanego, wprowadzającego syna w tajemnice swej sztuki, „wznoszącego się niczym wieża”, „Kopernika i Galileusza” wiedzy tajemnej – niby czysto naukowej, a jednak odnoszącej się do mistycznych aspektów istnienia. Mamy silne, dominujące i niezależne postaci kobiece – matkę, z która bohater prowadzi cichą wojnę i siostrę Elisę, podległą matce, a jednak na swój sposób potrafiącą zaakcentować swoją odrębność. To także matka i Elisa wykazują większe zainteresowanie sprawami praktycznymi, podczas gdy ojciec bez reszty angażuje się w swoje tajemnicze badania nad „czystą koncepcją istnienia”.

Zatrzymajmy się na chwilę przy labiryncie Ligottiego – mrocznej konstrukcji ciasnych uliczek i zrujnowanych budynków, owego

zwichniętego raju niebezpieczeństwa i rozpadu… walących się domów upakowanych niezwykle blisko siebie… wypalonych domów chylących się ku zupełnej zagładzie…domów ziejących czarnymi wyrwami, gdzie niegdyś były drzwi i okna… i pustych pól, nad którymi świecił księżyc, który w jakiś sposób był inny niż ten, widziany gdziekolwiek indziej na Ziemi.

Labirynt Ligottiego ma swoje dwa centra – piwnicę w domu bohatera, gdzie jego ojciec przeprowadza swoje eksperymenty oraz dom Candy. Mogą być one traktowane w kategoriach relacji punkt wyjścia – punkt dojścia: o ile dom rodzinny jest przestrzenią aktywnego „wychodzenia naprzeciw” rzeczywistości w której „nic do nikogo nie należy”, o tyle dom Candy jest miejscem doskonałej pustki – ostatecznego, naturalnego rozkładu i zaniku „ja”, usytuowanego wcześniej w nieprzeniknionej sieci czasu i rojeń; miejscem destrukcji sztucznego bytu, który jest zawsze wtórny w stosunku do warunków, które go kreują. Owa pustka, to doskonałe odosobnienie od znaczeń i mitów, które dla własnego – pozornego – zbawienia wytwarza człowiek, staje się ostatecznym celem egzystencji, nie mogącej unieść własnego ciężaru. Być może pragnienie bohatera, aby skulić się w jednym z kątów domostwa i nigdy więcej nie wychodzić, jest jedynym pełnym zwycięstwem, jakie odnosi w swojej walce z tymi „zasadami” i „zapożyczeniami” jego ojciec, usiłujący na drodze swych ezoterycznych prac wypreparować z ludzkiej jaźni owe spajające ją „absurdy”. Ich redukcja – w sposób, jaki czyni to ojciec – jest jednocześnie działaniem znoszącym samo człowieczeństwo i jako taka nie może zaistnieć szerzej. Zresztą nie sposób tutaj nie powtórzyć za Cioranem:

Pewna doza nieczystości jest organizmowi niezbędna, toteż perspektywa schludności w skali całego globu wzbudza uzasadnioną obawę(3)).

Na wpół wyobrażony labirynt w „Purity”, przez który podróżuje bohater, jest zatem drogą do tego, co James Tafford (4) określa jako „bierne rozproszenie świadomości podmiotu” oraz „oświecenie w pustce”: tylko przez błądzenie po meandrach własnej przestrzeni psychicznej można ostatecznie zdyskredytować nieprzystawalność i wrogość form, w jakie jednostkę wtłacza rzeczywistość, a zatem – odkryć absurdalność własnego „ja”.

Labirynt Ligottiego ma także swojego potwora, który ostatecznie zostaje – zgodnie z prawidłami opowieści inicjacyjnej (albowiem z tego typu historią mamy do czynienia) – pokonany. Hermafrodytyczny policjant – morderca dzieci – jest figurą pierwotnej siły, reprezentującą czające się u podstaw rzeczywistości zagrożenie – wspomnianą wrogość i nieprzychylność świata wobec życia jako takiego; świata w którym wyobrażona spójność wynikająca z uporządkowania naszego istnienia i naszej pogody ducha całym katalogiem „fikcji” nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia. Zniszczenie potwora nie znosi jednak nieprzychylności świata, nie odmienia, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jego istoty – groźny labirynt po zgładzeniu Minotaura nie przestał ani na chwilę być groźnym labiryntem. To jest – zdaje się mówić Ligotti – podstawowa cecha uwikłania w koszmar: nie można świata oswoić, można jedynie ukształtować w sobie iluzję tego oswojenia, którą zresztą sam świat wpaja w nas dla nasycenia naszego dobrego samopoczucia napędzającego jego coraz większą żarłoczność. Można jedynie samemu dobrowolnie wyzbyć się wszelkich złudzeń, samemu zrezygnować z uczestnictwa w świecie na rzecz koszmaru mniejszego – świadomego bycia nikim. Ta wizja jest bez wątpienia ekstremalnie pesymistyczna, chciałoby się rzec – brutalna i krzywdząca. Pomimo to – jest w niej coś niepokojąco kuszącego, tak jak kuszące wydają się porady antycznych mistrzów, zalecających istnienie w ukryciu i zacieranie za sobą śladów swojego życia. I nawet jeśli nie podzielamy z Ligottim jego poglądu na życie, to jego wizje potrącają w nas skutecznie ukrywane i spychane w nieświadomość struny wszelkich mrocznych przeczuć i niepokoju, od których w gruncie rzeczy nie można się nigdy w pełni wyzwolić.


1 http://theteemingbrain.wordpress.com/interview-with-thomas-ligotti/
2 tamże
3 E.Cioran “Portert cywilizowanego” w “Upadek w czas”
4 James Trafford “The Shadow of a Puppet Dance: Metzinger, Ligotti and the Illusion of Selfhood”- obszerne fragmenty przetłumaczonego artykułu można znaleźć pod adresem http://www.zacmienie.org/cien-tanca-marionetki/

Przekład opowiadania "Purity" mozna przeczytać tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz