Powyższe zdjęcie przedstawia stary cmentarz w okolicach Radocyny w Beskidzie Niskim. Raz na parę lat przyjeżdża jakiś zespół – uczniowie szkół, harcerze, jakieś towarzystwo opieki nad zabytkami. Wówczas cmentarzyk zamienia się na chwilę nie do poznania – silne, entuzjastyczne dłonie pielą chwasty rozrastające się pomiędzy nagrobkami, rozpalają się znicze, drewniany płotek odgradzający cmentarz od lasu jest łatany, stawiany, wymieniane są spróchniałe elementy. Ale później ci ludzie odjeżdżają, a las znów zabliźnia tę odsłoniętą ranę. Jest metodyczny i nie spieszy się – prędzej czy później wygra. Nagrobki po kilku lub kilkudziesięciu lub kilkuset zimach, przemrażających kamień, zmurszeją i rozsypią się w proch. Lekkie wzniesienia mogił do końca zapadną się w ziemię. Krzyże spróchnieją, a tabliczki pochłonie korozja. Entropia ostatecznie wygra – z pochłanianiem materii radzi sobie równie dobrze, jak z pochłanianiem pamięci.
To dobre miejsce, żeby odpocząć od upału, wystarczy usiąść na pniu drzewa, kamieniu. W oddali słychać brzęczenie, jakieś owady mają gdzieś swoje gniazdo. Cykają świerszcze. Ich zielone, podłużne odwłoki i silne odnóża grają cały czas jeden rytm z konsekwencją godną podziwu. Są piękne. Kiedy spogląda się na groby, pewne pytania, choć dość banalne, stają się jednocześnie nieuniknione. Kim byli? Jacy byli? Jakie mieli plany? Czy w ogóle mieli jakieś plany? Kogo zostawili? Jakie historie, jakie marzenia, jakie potencjalności urwały się wraz z ich śmiercią? Jednakże te pytania – a w zasadzie jedno pytanie rozszczepiające się na liczne dookreślenia – ma swoją drugą stronę: jakie historie, jakie marzenia i jakie potencjalności mogły zaistnieć dzięki ich śmierci?
Wydaje mi się ono szczególnie zasadne. Pierwsza żona mojego dziadka zmarła przy porodzie, razem z nowo narodzonym dzieckiem, na szesnaście lat przed przyjściem na świat mojego ojca. Ludzie, w jakichkolwiek myślach, w obojętnie jakich formach modlitw skierowanych do obojętnie jakich bóstw na ogół dziękują za swoje życie, ale gdyby chcieli zachować pełną uczciwość, musieliby również częstokroć dziękować za te śmierci, które otworzyły przed nimi perspektywę zaistnienia. To tylko jeden z problemów, rodzący inne. Czy jest dopuszczalne, aby dziękować za czyjąś śmierć? Czy należy żałować śmierci, która umożliwiła nam życie? A także: czy miałoby znaczenie, gdyby zamiast nas istniał ktoś inny? Czy ktokolwiek by żałował, gdybyśmy nie zaistnieli?
niedziela, 17 czerwca 2012
Zwycięzcy i przegrani loterii
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz