czwartek, 15 maja 2014

Wizytówka jako współczesna forma nagrobka

Inskrypcje nagrobkowe na starych cmentarzach oprócz imienia i nazwiska zmarłego bardzo często podają również informację o profesji, której nieżyjący był oddany przez całe życie doczesne. Lekarz, doktor nauk, adwokat, bankier – funkcja zawodowa okazywała się równie ważnym elementem określającym tożsamość zmarłego jak jego imię i nazwisko. Jedno nie mogło funkcjonować bez drugiego – imię i nazwisko bez pozycji nic nie znaczy, pozycja bez nazwiska mogła być co najwyżej ochłapem profesjonalnej statystyki. To utrwalenie roli, jaką zmarły zdecydował się odgrywać w świecie było też świadectwem pewnego ideału, pewnej utopii – utopii niezmienności. W nagrobkowych inskrypcjach przekazujących następnym pokoleniom informację o profesji zmarłego pobrzmiewa echo marzenia horacjańskiego – w tym wypadku by elementem pomnika, częścią zaklęcia nieśmiertelności, wykładnikiem własnej tożsamości uczynić swoją funkcję. Można też powiedzieć, że śmierć paradoksalnie utrwalała tożsamość – z Jana Kowalskiego czyniła już na wieki mistrza rachunkowego, z Marii Nowak czyniła wybitną pedagog. A zatem: w śmierci i tylko w niej spełniało się marzenie o niezmienności i nie było lepszej metafory tego paradoksu niż zdjęcia nagrobkowe, z całą ich mistyką tamtego świata, w której utrwalona twarz stapiała się z elegancją stroju mogącego sugerować jakość zajmowanej społecznie pozycji.

Ten paradygmat oczywiście uległ zmianie, nie jesteśmy już tak przywiązani do naszych rodzinnych miast, do naszych zawodów, nie jesteśmy przywiązani do naszych związków, nie jesteśmy nawet przywiązani do własnych twarzy – ideał niezmienności okazał się być uliczką ślepą dwojako. Upadł pod ciężarem nowych uwarunkowań i możliwości, gdy w ewolucyjnym biegu o przetrwanie labilność formy okazała się być skuteczniejsza od konsekwencji; okazał się także fikcją, kiedy tożsamość przerzucono z szufladki bytów do szufladki procesów.

Niedawno sprzątałem w pracy swoje biurko. Kiedy otworzyłem jedną z szuflad, którą nazywam sobie „otchłanią niepamięci” (patos jest w tym wypadku tylko odpryskiem komizmu), wysypały się stamtąd nagromadzone wizytówki. Pomyślałem sobie wówczas, że pomiędzy wizytówkami a starymi nagrobkami istnieje jakaś zależność, jakiś paralelizm – opierając się na tych samych elementach, zestawione, prezentują przejście od świata kamiennego do świata tektury, od świata utrwalającego samego siebie do świata wciąż przetwarzającego swoje formy. Większość wizytówek była już nieaktualna – niektóre nazwiska powtarzały się, jednakże definiowały je zupełnie różne funkcje.

Sterty małych nagrobków – pomyślałem - dla każdego ja, przez jakie przechodzą ludzie, jak kolejne wylinki, zrzucone maski, zużyte kostiumy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz