czwartek, 16 kwietnia 2015

Ideologia w literaturze grozy

p. Michał Stonawski na stronie www.polskagroza.pl napisał o swoich obawach odnośnie do ideologizacji horroru. Pozwoliłem się z tym podejściem nie zgodzić, czego przydługie uzasadnienie poniżej:

O ile należy bezwzględnie zgodzić się z twierdzeniem, że sytuacja, w której przynależność do jakiejś grupy staje się dla autora stuprocentową przepustką do nagród i laurów jest dość niezdrowa, o tyle wypada też dodać, że wciąż może zaistnieć równie niezdrowy rewers tej sytuacji – kiedy przynależność do danej grupy wyklucza autora z możliwości dążenia do nagród i laurów (a czasami – dotarcia do czytelników). Natomiast problem, ukryty w haśle „ideologii – precz!” – jest moim zdaniem nieco poważniejszy i o głębszych konsekwencjach niż same paradoksy poprawności politycznej.

Otóż pytanie brzmi: czy horror, chcąc wyjść „z cienia” może zrezygnować z ideologiczności? Obawiam się, że nie może i co więcej, nawet nie powinien próbować.

Rzecz jasna, większość z nas polityka, jeżeli nie brzydzi, to mierzi. Zwłaszcza w rodzimym wydaniu, w którym dyskusje doktrynalne przypominają tę wspaniałą scenę z „Odysei kosmicznej 2001” Kubricka, w której dwa stada człekokształtnych, pokrzykując, podskakując i wygrażając sobie poprzez różne nieprzyjazne gesty spierają się o dostęp do kałuży.


debata publiczna we współczesnej Polsce, wizja artysty

Ale polityka – czy szerzej – ideologia to nie tylko konflikty stad małpoludów, to także stojąca u jej podstawy ocena rzeczywistości, włącznie z silnym ukierunkowaniem moralnym, które się w tej ocenie zawiera. Jaki to ma związek z horrorem? Ano taki, że trudno wskazać gatunek, dla którego kwestia moralna (zło i jego manifestacje i przyczyny) byłaby bardziej podstawowa. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że horror, mając u swojej podstawy problem obecności zła w świecie (a tym samym w człowieku) jest niejako predestynowany do spełniania Conradowskiego postulatu „wymierzania sprawiedliwości widzialnemu światu” (i niewidzialnemu też). A kiedy pragniemy „wymierzyć sprawiedliwość” – niechybnie wchodzimy na grząski grunt ideologii, gdyż już samo definiowanie zła ma charakter ideologiczny.

W przeciwieństwie do wielu szanownych koleżanek i kolegów z horror-środowiska nie uważam, że największym problemem polskiego horroru jest to, że tkwi w niszy, gdyż wydawcy nie chcą dostrzec jego potencjału. Otóż, uważam, że problemem polskiego horroru jest przede wszystkim to, że zbyt często nie usiłuje być niczym więcej niż horrorem – religią formy, pomnikiem konwencji, której użycie, gdy akcesoria stają się celem, a nie środkiem, wpada w łańcuchy gatunkowej tautologii. Zbyt rzadko horror wchodzi w polemikę z rzeczywistością, zbyt zainteresowany jest sobą, a nie tym, co na zewnątrz, w świecie, który warunkuje nie tylko nasze odczucie dobra i zła, ale także wynikające z ich doznania uczucie lęku. Zbyt często frapują go obrazy i słowa, ale nie znaczenia, które się za nimi kryją. Zbyt często dąży do kompulsywnego powtarzania bodźców bez nadmiernej refleksji nad tymi bodźcami.

Polscy pisarze grozy, którzy odnieśli sukces wydawniczy i krytyczny, raczej nie uprawiali horroru dla samej frajdy pisania opowieści z dreszczykiem, a ich najważniejsze teksty są zawsze silnie nacechowane tym, co określilibyśmy jako „rozliczenie”. Łukasz Orbitowski pisze świetne książki nie dlatego, że są po prostu horrorami, ale dlatego, że podejmują bardzo ważne tematy – mechaniki religijności (Święty Wrocław), Powstania Warszawskiego i przemian pierwszych lat PRL (Widma), szczególnych, historiozoficznych uwarunkowań w dziejach Polski (niektóre opowiadania z tomu Nadchodzi) czy kryzysu pokoleniowego (Szczęśliwa ziemia). Patronujący polskiemu horrorowi Stefan Grabiński był wielkim pisarzem nie dlatego, że zachciało mu się pisać opowieści grozy, ale dlatego, że jego opowieści grozy ukazały pewną moralną niejednoznaczność epoki nowoczesności, wskazując na tkwiący w niej pierwiastek lękotwórczy, a przy okazji objaśniając, jak uobecnienia się w niej to, co transcendentne. Doskonała powieść grozy Stanisława Lema Śledztwo jest doskonała nie dlatego, że podejmuje grę z konwencją horroru i kryminału, ale dlatego, że stawia fundamentalne pytania o możliwości poznawcze człowieka. Nawet nieklasyfikowana jako horror Morfina Szczepana Twardocha ma bardzo silnie zarysowany wymiar metafizyczny, który dla każdego świadomego czytelnika musi być przerażający, zwłaszcza w kontekście rozważań o tożsamości, wolności wyboru i mechanizmach historii.

Te wszystkie diagnozy, niezależnie od tego, czy podane w formie przystępnej, czy bardziej wymagającej i niezależnie od tego, czy dotykają przemian kulturowych, czy problemu religii, czy zagadnień stricte filozoficznych, skądś wypływają; mają swój początek w spójnych, konsekwentnych światopoglądach autorów. Być może nie zawsze są to światopoglądy, które mieszczą się w którymś z nurtów tego, co rozumiemy dość pejoratywnie pod pojęciem „dyskursu ideolo”, ale nie da się specjalnie zaprzeczyć temu, że ideologia jako modus operandi, jako przyjęte przez nas narzędzie do poprawy tego, co zdefiniujemy jako złe w otaczającym nas świecie, ma swoje korzenie właśnie w tym, jak rozumiemy i oceniamy rzeczywistość. To zresztą banał i rzecz oczywista. Działa to także w drugą stronę: to, co uznajemy za złe bierze się bardzo często z tego, jaką ideologię przyjęliśmy, jakimi aksjomatami tłumaczymy sobie świat. Odcinać się od tego w dążeniu do „pozaideologiczności”, „neutralności światopoglądowej” to w gruncie rzeczy odcinać się od świata, brnąć w mało wyrafinowaną abstrakcję, odciętą od swojego źródła.

Osobiście nie mam nic przeciwko horrorowi feministycznemu (zresztą, nurt feministyczny w kulturze grozy jest przecież obecny od bardzo dawna i w bardzo szerokim spektrum, począwszy od utworów Charlotte Perkins-Gilman czy Gertrude Atherton, a skończywszy na tak ikonicznych zjawiskach, jak seria o „Obcym”), co więcej – z radością powitałbym polski utwór grozy, literacki czy filmowy, obracający się wokół „tego strasznego gender” czy queer, bo przecież na świecie takie produkcje już powstają (jak chociażby „Otto, czyli niech żyją umarlaki” i „L.A. Zombie” Bruce LaBruce’a) i jakoś nie zauważyłem, aby wypierały „tradycyjne, dobre, konserwatywne gore” z kin, festiwali grozy czy rozdań nagród branżowych, a z pewnością dokładają swoją cegiełkę do bogactwa znaczeń, jakie kultura grozy oferuje. Prowokują i nawet jeżeli idea, która stoi za ich powstaniem nas nie przekonuje albo odrzuca, to poprzez wytrącenie nas ze strefy komfortu zmuszają do zajęcia jakiegoś stanowiska; innymi słowy wyrywają nas z obojętności i – czy tego chcemy czy nie – poszerzają perspektywę naszego patrzenia na świat.

Warto pamiętać o tym, że prowokacyjny potencjał literatury grozy nie bierze się wyłącznie z jej czystej estetyki, ale z tego, jakie istnieją możliwości odniesienia tej estetyki do poszczególnych aspektów ludzkiego życia. Horror ma jak mało który gatunek dostępne narzędzia prowokacji i już choćby z tego wynika, że musi prowokować, musi budzić na jakimś wewnętrznym poziomie sprzeciw, albowiem pisanie o obecności zła w sposób, który nie budzi w odbiorcy żadnego dyskomfortu, jest chybione, wręcz uderza jakąś dziwaczną wewnętrzną sprzecznością.

Estetyka grozy, czy mówimy o literaturze, czy filmie, ma bowiem pokaźną nośność intelektualną – zarówno ze względu na to, do jak fundamentalnych doświadczeń się odwołuje, wokół jakich dychotomii się obraca, jak i ze względu na potencjał, jaki daje, gdy staje się metaforą. Natomiast, aby to bogactwo znaczeń w horrorze się pojawiło i by horror mógł wyjść poza getto, w jakim dziś tkwi, nie należy zamykać się na żadne doktryny i ideologie, które mogą się w kulturze grozy uobecnić. Nawet te „niebezpieczne”.

Czytelnik, który dobrnął do tego miejsca moich przydługich wypocin przytomnie zada dwa pytania. Po pierwsze: „no dobrze, ale co z ideologiami radykalnymi, rzeczywiście niebezpiecznymi? Czy autor powyższych bredni rzeczywiście uważa, że horror napisany przez zdeklarowanego neonazistę, katolickiego czy islamskiego fundamentalistę, komunistę, korwinistę czy kanibala rzeczywiście może być traktowany na równi z innymi, czy w ogóle można dopuszczać do stołu dyskutanta, który wyraża poglądy nie tylko nieakceptowalne, co wręcz szkodliwe albo zbrodnicze? A może od razu dać kawałek balkonu nowemu Hitlerowi i niech świat płonie, a ulice spływają krwią?

Odpowiedź na to pytanie jest o tyle niejednoznaczna, że kwestie tego, co jest niedopuszczalne w dyskursie publicznym reguluje w pewnym stopniu prawo, a w pewnym stopniu poczucie przyzwoitości uczestników debaty. Obawiam się natomiast, że usiłowanie wprowadzenia sztywnych granic tego, co dopuszczalne w wypowiedzi publicznej szybko doprowadzi do wyeliminowania nie tylko myśli wprost niebezpiecznych, ale także tych, które łamią jakieś tabu. Co szczególnie dla literatury grozy miałoby katastrofalne skutki.

Pytanie drugie: czy ten nadęty osobnik, który to napisał naprawdę uważa, że horror powinien się z czymś rozliczać, coś wartościować, oceniać, prowokować? Od razu uderzać w wysokie rejestry? Nie może sobie po prostu być, dawać frajdy, dreszczyku emocji, wytchnienia po całym dniu machania łopatą albo biurowego przelewania z pustego w próżne? Nie może być jak łyk zimnego piwa w upalny dzień? Ależ może, pewnie. Bo dlaczego by nie? Tylko że – i to jest moja teza – gatunek, który nie usiłuje odnieść się do konkretnych problemów rzeczywistości, gatunek, który z pełną premedytacją dąży do autoteliczności rezygnując z elementów ideologicznych, nie ma możliwości wyjścia poza getto. Chyba, że z tego getta nie chce wychodzić, bo w getcie fajnie, przyjemnie, a koledzy zawsze mówią miłe rzeczy. Pewnie, można i tak. Dlaczego nie?

Stały czytelnik tej strony zada kolejne pytanie: przecież sam autor tego bloga wiele razy pisał o swoim w sumie negatywnym stosunku do doktryn. Autor bloga może odpowiedzieć jedynie w taki sposób, że czasami istnieje różnica miedzy pragnieniem wyrażania swojego poglądu na świat a wyrażaniem poglądu na zbawianie innych, a poza tym konsekwencja jest przereklamowana. Zresztą nie ukrywam, że już sam Powrót zawiera wiele tekstów, które daje się czytać „ideologicznie” i nie zamierzam się tego wypierać.

Kończąc te nieciekawe wynurzenia powiem może tyle: nie mówmy niczemu precz. Nauczmy się raczej słuchać i kontrargumentować i miejmy nieco więcej zaufania do własnego rozsądku.

5 komentarzy:

  1. Michał Stonawski17 kwietnia 2015 01:58

    Witam,

    Bardzo dziękuję za polemikę - w zasadzie nie mogę się z nią nie zgodzić. Bardzo trafnie i celnie, z tym, że w swoim tekście podkreśliłem, że ja się nie boję ideologizacji horroru (ani innych książek) - te przesiąknięte są ideologią i bardzo dobrze, by były. Książki powinny coś mówić i przekazywać - jakieś idee właśnie, a nawet całe ideologie. Czemu nie.
    Zwracam natomiast uwagę, skąd ta ideologia się bierze - jeśli od autora, jest zawarta w danym dziele, to bardzo dobrze. Jeśli jest jakaś grupa społeczna wywierająca nacisk na literaturę, ideologiczny nacisk, to już nie za dobrze... i to jest właśnie to, przed czym się wzbraniam. Co w swoim felietonie podkreśliłem :)

    Niemniej - bardzo dziękuję za ten tekst. Mądry i potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym akurat całkowicie się zgadzam – bardzo nie chciałbym sytuacji, w której kogoś knebluje się albo pomija tylko dlatego, że jakiś masowy ruch ideowy uznaje, że dana opinia jest sprzeczna z jego dążeniami. I to się tyczy zarówno autorów o poglądach konserwatywnych, jak i autorów o poglądach liberalnych. Takie kneblowanie to ideologiczny zamordyzm, do którego – niestety – mają skłonności przedstawiciele zarówno prawej, jak i lewej strony (osobiście uważam, że wychyły typu prawica/lewica to po prostu odchyły od „zdrowego rozsądku”, choć z drugiej strony łatwiej mi przyjąć postulaty bardziej lewicowe niż prawicowe, ale to szczegół nieistotny dla całości)

    Natomiast nurtuje mnie inny problem. Otóż, czy tak naprawdę możliwe jest uniknięcie na dłuższą metę tego „zamordyzmu”? Wydaje mi się, że przejście pomiędzy ideą w tekście a ideą w zbiorowości jest bardzo płynne. Każdy z nas ma jakiś zestaw poglądów i naturalne jest, że poszukujemy w tych poglądach podobnych sobie. Ideologie jako mechanika zbiorowości rządzą się niestety bezwzględnymi prawami walki o terytorium i kiedy „masa” uczestników danej idei zaczyna w jakiś sposób dominować, to siłą rzeczy dąży do wyparcia innych, konkurencyjnych, opartych na przeciwnych wzorcach. Mi się marzy taka ideowa horror-agora, gdzie powstają ważne teksty na ważne tematy i nawet mimo różnic, toczy się dyskusja. Chciałbym takiego polskiego horroru, który jest miejscem debaty, zarówno na tematy współczesne, jak i bardziej uniwersalne. Ale – z drugiej strony - czy to nie jest marzenie niespełnialne? Chyba większość z nas zna jakiś zestaw idei, którym najchętniej ukręciłoby głowę, albo odnośnie do których wolałoby, by się za bardzo nie rozwijały. Nasze idee są ponad nami i poza nami i to, jaki mamy stosunek do innych idei nie za bardzo od nas zależy, a jeszcze mniej od nas zależy, gdy zaczynamy przynależeć do mniejszości albo większości, gdy podlegamy albo pokusie opresji albo przykrości wykluczenia.

    Natomiast obawiam się, że jeżeli chcemy, aby literatura grozy w Polsce coś znaczyła, to takie ryzyko należy podjąć, zaś zabezpieczanie się przed "przejęciem kontroli" poprzez ograniczenie wpływu ideologii po jakimś czasie doprowadzi do wylania dziecka razem z kąpielą.

    Inna sprawa: jestem bardzo ciekaw, jak zostałby przyjęty w środowisku horrorowym tekst np. jednoznacznie w swojej wymowie genderowy. Śmiem twierdzić, że w najlepszym wypadku zostałby zignorowany, ale może się mylę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że nadejdzie nowy okres dla horroru, który nadal pozostanie w strefie popkultury, ale zaczynie swoimi treściami mówić o rzeczach ważnych. Po horror jako środek wyrazu sięgnęli: Joanna Bator, Patrycja Pustkowiak, Olga Tokarczuk, Igor Ostachowicz, czy Aleksandra Zielińska. Zauważyli, że wszystko to, co staramy się zepchnąć w otchłań zapomnienia, powraca w potwornej odsłonie. Wizualna efektowność horroru wydaje się schodzić na drugi plan, zaczyna być ważne to, co leży na samym dnie, pod stertą trupów, flaków i hektolitrów krwi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, i to jest właśnie dość paradoksalne, że pojemność formuły została w dość istotnych książkach wykorzystana przez autorów, którzy w większości w literaturę grozy weszli z zewnątrz i potraktowali ją jako narzędzie, a nie jako cel. Paradoksalne, ale i wymowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, bo horror to forma, a formę należy wykorzystywać.

      Usuń