poniedziałek, 2 września 2013

Zapomniany mistrz niesamowitości

Jakiś czas temu opisywałem na blogu swoje uwagi związane z lekturą powieści „Totenhorn” Kazimierza Truchanowskiego. Pomimo pewnych zastrzeżeń, jakie miałem wobec książki, jej autor zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłem ściągnąć inne jego utwory. Szczęśliwie, trzy powieści, składające się na trylogię „Zatrute Studnie” (debiutancka powieść „Ulica Wszystkich Świętych”, „Apteka „Pod Słońcem” i „Zmowa Demiurgów”) w jednym, zbiorczym tomie wypuścił w 1981 r. Czytelnik i od tej edycji zacząłem . („Młyny Boże” jeszcze czekają.)

Przyznam szczerze, że w ten sposób dokonałem swojego literackiego odkrycia roku, jeśli nie ostatnich kilku lat. Truchanowski, jak już wspominałem, jest pisarzem kompletnie zapomnianym, kojarzonym bardziej ze względu swoje dokonania translatorskie (z Krzysztofem Radziwiłłem „Zamek” Kafki, także utwory Czechowa). Jako autor prozy – jest zupełnie nieobecny (zagorzali czytelnicy fantastyki naukowej mogą kojarzyć jego powieść „Dzwony Piekieł”, zaliczaną tu i ówdzie do nurtu postapokaliptycznego). Co jest sytuacją jednako zadziwiającą, jak i zrozumiałą. Zadziwiającą, gdyż obszerny dorobek Truchanowskiego rozproszył się z zadziwiającą łatwością, pomimo niezwykłej oryginalności i sugestywności prozy urodzonego na Wołyniu twórcy, w zasadzie nie mających odpowiedników we współczesnej literaturze polskiej; zrozumiałą – ze względu na totalną odrębność Truchanowskiego jako artysty; który – jak sam przyznawał, odnosząc się do głosów krytyki – całe życie pisał tak naprawdę jedną książkę, wciąż uparcie, konsekwentnie przetwarzając, wzbogacając i rekontekstualizując te same motywy, te same obsesje i koncepcje literackie oraz filozoficzne. Można zatem powiedzieć, że tworzył Truchanowski swój własny świat, który – choć wykiełkował z klasycznych obszarów – był światem hermetycznym, nie korespondującym z literacką współczesnością, choć przecież stanowił przetworzenie poglądów (gorzkich) autora na współczesność – kulturową, cywilizacyjną.

Truchanowski – mówiąc kolokwialnie – utknął jedną nogą gdzieś pomiędzy literaturą fantastyczną a literaturą artystyczną, pomiędzy w sumie nieprzystającymi do siebie światami, stając się poniekąd literackim wyrzutkiem w każdym z nich. Jego fantastyka jest bardziej fantastyką nieskrępowanej wyobraźni, onirycznej orgii stylu, nadrealistycznej ekspresji penetrującej obszary sennych koszmarów. „Mroczniejszy brat bliźniak Schulza” – chciałoby się zawołać; zresztą podobieństwa pomiędzy „Ulicą Wszystkich Świętych” a „Sklepami Cynamonowymi” i „Sanatorium pod klepsydrą” na jakiś czas rzuciły na Truchanowskiego odium plagiatora-epigona bardziej uznanego twórcy. Ale Schulzowski sen – sen rozkwitający na pograniczach kultur, „sen peryferyjny”, jest tylko jednym ze składników wizji Truchanowskiego. Inny – duszność egzystencjalnej opresji, zderzenie ludzkiego życia z nieprzenikalnością losu, z bezwzględnością ukrytych praw mających w swojej mocy zarówno przestrzenie realne, jak i przestrzenie skrajnie zsubiektywizowane, wewnętrzne, wprost odnosi do Kafki. Mroczne, pełne dziwacznych sytuacji i kształtów scenografie, ich senna deformacyjność wiodąca w rejony rodem z koszmarów – odsyłają z kolei do Kubina, do Meyrinka oraz innych wizjonerów. Na tej konstrukcji formalnej wyrasta katastroficzna wizja, ciemna filozofia „końca”. „To wszystko skazane jest na zagładę” – nosi tytuł jeden z rozdziałów „Zmowy Demiurów” i to jest bardzo dobry tytuł, mogący stanowić credo tego pisarstwa.

Przyznam szczerze, że jestem Truchanowskim zafascynowany. Trudna to lektura, wymagająca koncentracji i umiejętności wyłapywania kolejnych warstw referencji, zastępujących tradycyjne konstrukcje przyczynowo-skutkowe, ale przede wszystkim – fascynująca bogactwem wyobraźni, czarująca poetycką elegancją post-schulzowskiego języka, powoli budującego lepki, ciężki i ciemny nastrój. Tak się już nie pisze.

Pomyślałem, że nie byłoby złym pomysłem przedstawić szerzej kilka charakterystycznych dla Truchanowskiego fragmentów – być może dzięki temu ktoś sięgnie po jedną z książek tego niezwykłego pisarza. Z dostępnością tychże nie ma zresztą problemów (mnogość aukcji na Allegro w śmiesznie niskich cenach). Dlatego też w najbliższym czasie postaram się wrzucić na blog kilka obszerniejszych fragmentów / rozdziałów z „Zatrutych Studni”. Tym samym Truchanowski staje się jednym z literackich – obok Ligottiego (tak – jeżeli jesteście rozsmakowani w Ligottim, to i Truchanowski będzie dla was „szyty na miarę”) – patronów tego bloga. Na początek pyszny rozdział „Goście” z „Ulicy Wszystkich Świętych”.

2 komentarze:

  1. I miał Pan rację. Dzięki Pańskim artykułom(bardzo ciekawym)i zamieszczonym tekstom Pana Truchanowskiego,dzięki(bardzo słusznemu) porównaniu klimatu utworów Truchanowskiego do klimatu jaki znajdujemy w opowiadaniach Ligottiego ja również dałem się przekonać do lektury dzieł Pana Kazimierza i właśnie skończyłem "Dzwony Piekieł". Cóż za zajmująca i przyjemna lektura dla każdego fana filozoficznej science-fiction. Od razu stawiam Go wśród moich ulubionych polskich filozofów piszących fantastykę naukową:Snerga i Szulkina. Rzeczywiście każdy fan Ligottiego świetnie odnajdzie się w prozie Truchanowskiego. Bardzo dziękuję za przypomnienie tego niesłusznie zapomnianego autora. old weirdman.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, Szulkin! Od dłuższego czasu ostrzę sobie zęby na "Ekipryzę".

    OdpowiedzUsuń