poniedziałek, 14 lipca 2014

O konflikcie sumienia ze współczuciem

Podjąłem kiedyś decyzję, że na blogu nie będę w żaden sposób komentował wydarzeń bieżących, jednakże tym razem muszę zrobić wyjątek i dodać niepotrzebne trzy grosze do sprawy prof. Chazana.

Nie chodzi nawet o to, że całe wydarzenie pokazuje skutki sytuacji, w której sumienie zostaje zastąpione przez doktrynę, ale przede wszystkim o to, że obnaża ono również wewnętrzną sprzeczność takiego chrześcijaństwa, w którym czystość sumienia – konieczność czystości sumienia ku zapewnieniu sobie zbawienia – ma pierwszeństwo przed współczuciem (kiedyś już o tym pisałem). Jedno powinno iść w parze z drugim i takie założenie potocznie przyjmujemy utożsamiając współczucie z sumieniem. Jednakże tak nie jest. Kiedy doktryna formatująca „sumienie” wchodzi w konflikt z empatią, ta druga okazuje się nie mieć żadnego znaczenia. Na tyle, że nie pozostawia na sumieniu nawet rysy – przynajmniej w deklaracji sprawcy całego zamieszania. To zrozumiałe, gdyż jest to zasada stara jak świat i chrześcijaństwo, epatujące przecież ideą miłosierdzia, jest jej najbardziej jaskrawym przykładem. Miłosierdzie jest zatem niczym innym niż maską, owczą skórą, pod którą skrywa się bezwzględność ideologii jako tworu dążącego do zachowania integralności. Moralność staje kostiumem dla tego, co ze swej natury jest amoralne. Co więcej, pojęcie „sytuacji konfliktu” zakłada pewną równoważność racji – a w tym wypadku żadnej równoważności nie było, współczucie mogące być motywatorem działania, nie zaistniało.

Nie mam wątpliwości, że prof. Chazan uczynił w swoim życiu wiele dobrego i nie mam wątpliwości, że istnieje wiele osób, które zawdzięczają mu zdrowie i życie i są za to życie wdzięczne – jednakże ostatnie wydarzenia nakazują zadać sobie pytanie o to, co jest prymarne, co wypływa z czego – czy uczynione dobro wynikało z uwewnętrznionej, uświadomionej potrzeby jego uczynienia względem drugiego człowieka (czy taka potrzeba była immanentna), czy było rezultatem doktryny, w której przypadkowo zbiegło się z uzusem.

Niestety, nie mam też wątpliwości, że Heinrich Kramer, autor Młota na czarownice, również działał ze szlachetnych – w jego własnym mniemaniu – pobudek. Nie śmiem porównywać zbrodniarza, jakim był bez wątpienia Kramer do Chazana, jednakże podobnie jak Bogdan Chazan, to właśnie Kramer i ludzie jego pokroju stają się interpretatorami pojęcia „dobro”, odcinającymi je od jego podstawy, bez której traci ono jakikolwiek sens – doli albo niedoli istoty żywej.

Jest doprawdy tragiczne (najbardziej tragiczne jest to, że sam zainteresowany wydaje się owego tragizmu nie dostrzegać), że kierując się takim rozumieniem dobra, w którym wartość życia jako takiego jest wyższa niż wartość współczucia wobec cierpienia istoty żywej, prof. Chazan skazał na absurdalny, niepotrzebny ból dziecko oraz jego rodziców, fundując im przy okazji prawdopodobnie nieuleczalną traumę. Z dwóch w gruncie rzeczy złych rozwiązań wybrał to gorsze, gdyż sumienie wygrało ze współczuciem.

Oczywiście, są to wszystko postawy oparte na pewnych etycznych aksjomatach i pytanie o to, czy można złamać swoje sumienie na rzecz dobra innego człowieka (a za dobro wypada uznać uwolnienie człowieka od nieuchronnego i zwieńczonego śmiercią cierpienia) jest pod tym względem nierozstrzygalne. Nie jestem natomiast w stanie zrozumieć sytuacji, w której deklarując przywiązanie do idei miłosierdzia świadomie skazuje się człowieka na upokarzające cierpienie lub nie podejmuje się żadnego działania zaradczego przeciwko temu cierpieniu, motywując to dobrem własnym (czystość własnego sumienia). Jest to najczystszy, przerażający egoizm.

Pragnienie zbawienia, pragnienie czystości, które zabija współczucie i znosi miłosierdzie (rozumiane także jako ofiara z samego siebie na rzecz innego) jeżeli stają się przeszkodą na drodze ku własnemu zbawieniu, własnej korzyści, w sposób najgłębszy i najbardziej ostateczny przeczy temu, czego zdawałby się chcieć bronić prof. Chazan. Mówiąc o tym, że ma czyste sumienie, że jest dumny ze swojej decyzji, Chazan staje się jeszcze gorszy niż ten, kogo tak bardzo potępiają jego zwolennicy – autora słynnego gestu umycia rąk.

Ot, takie smutne paradoksy czystości.

1 komentarz:

  1. Trzeba powiedzieć to wprost-nieważne czy ktoś "wierzy" czy nie-religie,wszystkie,dogmaty,kanony;są niedoskonałe,ułomne bo tacy są ludzie którzy je stworzyli i którzy za nimi stoją.Występują wewnętrzne konflikty,sprzeczności,paradoksy a w środku mały,słaby człowiek który wybiera najczęściej "mniejsze zło". Nie bronię absolutnie bohatera tej "afery"-taki człowiek z pewnością nie czuje się słaby-myślę,że on czuje się bohaterem i nawet bym się nie zdziwił gdyby za jakieś 50 lat ogłoszono go "błogosławionym". Całkowicie zgadzam się z Pana zdaniem. Choć pewnie i tak tworzymy mniejszość w tym tak bardzo "katolickim" kraju. old weirdman

    OdpowiedzUsuń