wtorek, 18 lipca 2017

Obumieranie ciekawości

Wydaje mi się, że straciliśmy – jako ludzie – ciekawość.

Mam wśród znajomych, dalszych i bliższych, osoby o krańcowo różnych poglądach. Od katolicko-narodowych po skrajnie lewicowe. Radykalnych pro-life z jednej i antynatalistów z drugiej. Sam oczywiście mam swój paradygmat, ale – jak sięgam pamięcią – nigdy nie miałem problemu, żeby rozmawiać, ba, przyjaźnić się z osobami, które znajdowały się „po drugiej stronie barykady”.

Niezależnie od tego, w jaką stronę dryfowały moje poglądy, zawsze interesowało mnie to, dlaczego ludzie myślą tak, jak myślą. Co sprawia, że wyrażają takie sądy, a nie inne. Jakie warunki spowodowały, że ich postrzeganie świata obrało taki, a nie inny kierunek. Jest to o tyle przydatne, że jeśli nauczy się rozpoznawać w innych ludziach źródła ich przekonań (bo wcale nie wybieramy sobie swoich poglądów), to wówczas lepiej rozumie się też źródła swoich własnych. To jest moment, kiedy zagląda się za kulisy ideologicznego spektaklu i odkrywa się pod kostiumami postaci scenicznych rzeczywiste osoby (przepraszam, byty – nie ma czegoś takiego jak osoba) ludzkie – aktorów wciśniętych w role. A takimi aktorami jesteśmy przecież wszyscy.

Wydaje mi się, że im mniej w człowieku ciekawości, im mniej dociekliwości, tym więcej w nim pogardy i tym samym skłonności do okrucieństwa. Ostatecznie, drapieżcy z reguły nie roztrząsają istoty swoich ofiar. Piszę to, ponieważ pomyślałem sobie, że coraz łatwiej przychodzi nam posługiwanie się językiem, który ciekawość i dociekliwość zabija. Ciekawość i dociekliwość obumierają w nas z każdym rzuconym w dyskusji „lewactwem” i „brunatnym bydłem”, „pedalstwem” i „kołtuństwem”, „moralną zgnilizną” i „ciemnogrodem” czy „moherem”, „szKODnikiem” i „UBywatelem” czy „PiSdą” (i tak dalej, sami wiecie). Ciekawość znika z każdym słowem, które drugiemu człowiekowi przyprawia gębę i pozwala zamknąć w szufladce, a wizję świata czyni spójną i klarowną. Te słowa, wbrew pozorom, nie niosą ze sobą pogardy w sposób bezpośredni. One pogardę indukują, ponieważ unieważniają pytania o ludzkie motywacje, tym samym redukując podmiotowość określanych nimi ludzi. Ale nie tylko dlatego. Niosą już w sobie gotową odpowiedź. Słowa, w których ukryte jest pytanie (ale nie poznawcze, lecz oskarżycielskie) oraz dowód i wyrok.

Tragizm sytuacji polega chyba na tym, że taki język jest wszystkim na rękę. Język, który scala w sobie pytania i odpowiedzi, jest bardzo praktyczny. W sytuacji, gdy trzeba (chce się) konsolidować zbiorowość, gdy trzeba (chce się) walczyć o uwagę, czy w ogóle w jakimkolwiek działaniu, które do zaistnienia potrzebuje jakiejś Wielkiej Różnicy, dzielenie włosa na czworo i empatia wobec wroga nie są najlepszą taktyką. Przyznanie, że podlega się takim samym mechanizmom jak adwersarze (różnica jest jedynie w charakterze i źródle manipulacji) wybija z ręki koronny argument, jakim jest Prawda (koniecznie z dużej litery). Najlepiej ujął to chyba Francis Ponge w eseju „My creative metod”, mówiąc:

Ani trochę nie jestem przekonany do słuszności słów, jakie zdarza mi się wypowiadać podczas dyskusji. Wypowiedzi przeciwne niemal zawsze wydają mi się równie prawomocne, a ściślej - ani bardziej ani mniej prawomocne. Łatwo mnie przekonać, łatwo zbić mnie z tropu. Gdy mówię, że łatwo mnie przekonać, to nie tyle do jakiejś prawdy, ile do kruchości mojej własnej opinii. Co więcej, wartość jakiejś idei rozpoznaję najczęściej po zapale, z jakim się ją przedstawia: im większy zapał, tym mniej wartościowa idea - i odwrotnie. Tonem przekonania mówimy, jak mi się zdaje, po to, by przekonać zarówno samych siebie, jak i przekonać interlokutora, a może wręcz po to, by zastąpić samo przekonanie, zastąpić poniekąd prawdę, której brak wypowiadanym słowom.


Czy tylko przekonanie, czy już Prawda – nie ma już aż tak dużego znaczenia. Ci, którzy są w nie wyposażeni, nie potrzebują już żadnej ciekawości. Wystarcza im broń i dobre okopy. Język pewności jest bowiem językiem wojny.

2 komentarze:

  1. Ciekawe przemyślenia.
    Moim zdaniem ciekawość jest zabijana przez automatyzm działania i gotową odpowiedź, która jest dostępna wszędzie, lecz niewielu umie zadać właściwe pytanie. Pytam się więc z czystej dociekliwości: jak i o co pytać? Może nie będzie odpowiedzi, ale będą poszukiwania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym tragizm sytuacji zlokalizowała gdzie indziej. Jeśli człowiek ma zbyt dużą kompetencję do zamieszkiwania odmiennych punktów widzenia (zdolność skądinąd pożądaną) może go wysiedlić z własnego - zerwać prawdotwórcze więzy z jednostkowym, stabilnym centrum, dzięki któremu "moje" przekonanie ma szczególny status w katalogu możliwych przekonań. Bo czy nie jest tak, że w miarę przekraczania jednostkowego doświadczenia człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się... mobilną technologią intelektualną? Że "prawda" może mieć jakikolwiek kształt tylko w wyniku ograniczenia horyzontu poznania? Bo może rzeczywistość składa się z perspektyw i tyle. Patrząc z tej perspektywy xD, w mowie noblowskiej Tokarczuk (co by topikalnym być, choć tematy, które porusza, są oczywiście podejmowane przez wielu innych) można dostrzec dość tragiczny paradoks. Perspektywa czwartoosobowa, przekroczenie "ja" poprzez "czułe" wsłuchanie się w inne byty i ich prawdy, nie byłoby drogą ku Realizacją Potencjału Człowieczeństwa i ku Lepszemu Światu, a wystąpieniem poza człowieczą jurysdykcję, tak fatalnym jak adekwatnym zwieńczeniem człowieczeństwa i dostępnego mu "meaning-making". Tyle lat minęło, a Zapffe cały czas aktualny.

    Ale fakt faktem, że bardziej prawdopodobne, że prędzej się wszyscy wytłuczemy, zginiemy w wojnie na pewności, a nie w paraliżu niemożności pewności. Więc pewnie lepiej pielęgnować ciekawość.

    OdpowiedzUsuń